— Kto jestem, to wcale nie należy do rzeczy, dla ciebie jestem tym, który ci zapłaci gotówką.
— Niech pana dyabli porwą! Papiery te warte krocie.
— Jeśli papiery które masz należą rzeczywiście do Bosowicza, a których ja potrzebuję, dam ci za nie tyle, że będziesz mógł żyć spokojnie - całe okrągłe tysiąc rubli.
Wroniak aż się szarpnął na te słowa.
— Kpij pan zdrów!
— Jeżeli nie chcesz, będę zmuszony udać się do policyi, a wówczas papiery dostaną mi się darmo.
— Albo je pan znajdziesz?
Przenikliwe oczy Jana badały przez ten czas fizyonomią Wroniaka.
— Kiedy kto nie ma gdzie przechowywać wartościowych papierów — mówił Jan powoli, jakby słowa te czytał w twarzy złoczyńcy — nosi je przy sobie. Założę się, że gdyby kto dobrze przetrząsnął twoje łachmany, znalazłby papiery zaszyte w podszewkę.
Słowa to zrobiły na Wroniaka wrażenie dziwne.
— Chyba złe przez pana gada? — szepnął.
— Widzisz, iż wiem wszystko.
Przez chwilę on także badał Jana.
— A gdybym je i miał, gdzie pewność, że mi pan zapłaci?
— Słusznie. Ja też nie żądam kredytu, biorę i płacę.
W oczach Wroniaka mignął zamiar złowrogi; gdyby miał ręce wolne lub gdyby Jan był sam, rozbrojony, lub wreszcie gdyby tu miał pod ręką którego ze swoich towarzyszy więzienia...
Ta myśl sama wywołała odruch — gwałtowne szarpnięcie rąk.
Jan uśmiechnął się tylko ale palce jego zacisnęły się dokoła szyi Wroniaka.
— To się na nic nie zda — rzekł. Wiem, że gdybyś mógł kogo przywołać na pomoc, uczyniłbyś to, ale krzyk ma tę niedogodność, iż może zwabić niepotrzebnych świadków.
— Jakże dam papiery, kiedy mnie pan trzymasz?
— W sposób bardzo prosty, powiesz gdzie są a mój towarzysz je wypruje. Ażebyś zaś nie wątpił o mojéj rzetelności, pokażę ci zaraz pieniądze; nie mam z sobą ani grosza więcéj, ani grosza mniéj, tylko tyle ile ci dać postanowiłem.
Zawołał Edmunda, który natychmiast stanął na progu z rewolwerem w ręku.
Zamiana uskutecznioną została w warunkach przez Jana oznaczonych. Papiery, pożółkłe i zmięte, były rzeczywiście zaszyte w starym paltocie Wroniaka; pochwycił je Jan. Były to właśnie te, których żądał, których pobladłe litery zawierały los całéj rodziny.
Wówczas wydobył z pugilaresu paczkę sturublówek i wręczył je Wroniakowi. Ten przeliczył uważnie, potem spojrzał na Jana.
— Niech mnie dyabli porwą — mruknął — jeżelim myślał pozbyć się ich za tak marną cenę. Jak tu żyć, kiedy nawet panowie rozbijają!
— Bądź spokojny, dobrze ci zapłaciłem, gdzieindziéj tegoby ci nie dano ale wyszczutoby psami i wsadzono do kryminału.
Jan wyszedł z Edmundem, nie spuszczając z oka łotra, ścigany ponurym jego wzrokiem.
— A teraz — zawołał Edmund, gdy znaleźli się wreszcie na ulicy — wytłumacz mi, co to wszystko znaczy.
— To znaczy — zawołał tryumfująco Jan — że nabyłem dowody oszustwa, którego padł ofiarą Bosowicz. Sprawa czysta jak kryształ, ty będziesz jéj obrońcą.