Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdybyś mi był obojętnym, powiedziałbym ci: sprobój.
Spoglądał na siostrzeńca, jakby chciał odzyskać stracone stanowisko, potem mówił:
— Ale tu chodzi o całą twą przyszłość. Czyż nie wiesz, że występując przeciwko Pifkemu, uczynisz położenie swoje niemożliwém; czy sądzisz, że ramię jego daléj nie sięgnie, że nie potrafi dać się we znaki swym nieprzyjaciołom? Doprawdy, gdybyś w to nie wierzył, byłbyś bardzo naiwny.
Mówiąc to miał w oczach coś tak stanowczego, iż Edmund uczuł nagle opuszczająca go nadzieję.
— Jeśli więc chcesz dobra twego klienta, nie mówiąc już o samym sobie — pochwycił pan Aureli, który odcień wahania się zrozumiał — postaw rozsądne warunki, a ja będę w tém, że przyjęte zostaną...
— Tylko spiesz się — dodał po chwili — zanim Pifke poweźmie jakie postanowienie, bo wówczas za nic nie ręczę. To człowiek nieubłagany!
Rzucił to ostatnie słowo w kształcie groźby; Edmund pozostał pod jego wrażeniem.
Nie posiadał on stanowczości Jana, była to natura miękka, lękliwa, bez hartu. Obraz, jaki postawił przed nim wuj, zachwiał jego postanowieniem, a przytem rozumiał, iż groźby Aurelego nie były daremne: ramię Pifkego było potężne i sięgało daleko.
Czuł, iż stanął teraz na rozdrożu życia, że stosownie do tego co uczyni, życie to będzie łatwém lub trudném, spokojném lub burzliwém. Człowiek, który się waha w podobnéj chwili, jest zgóry zwyciężonym; ustępstwo wówczas jest tylko kwestyą czasu, jeśli woli słabego człowieka nie podeprze wola innych ludzi.




Wieczorem pałac Pifków gorzał światłem od góry do dołu, wszystkie bez wyjątku okna i te, które zwrócone były na ulicę, oraz wychodzące na ogród i fabryczne dziedzińce, spoglądały słonecznemi oczyma na pustą ulicę i nędzne domostwa, otaczające pałac, rozpraszając pomrokę bezksiężycowéj nocy.
Drzwi pałacu stały naoścież otwarte, z ich wnętrza lały się strugi światła, widać było wyfraczonych lokai, rzucających się ku wejściu skoro tylko powóz zajeżdżał. Z powozów wysiadali panowie i panie, szli przez szerokie marmurowe wschody wysłane dywanem, obstawione kwieciem, do apartamentów pierwszego piętra, które przeznaczone były na wielkie przyjęcia. Tu, poza koronką firanek, pokazywały się i znikały ruchome cienie, dochodziły dźwięki wojskowéj orkiestry, którą Pifke nad wszystkie inne przekładał.
Poza kratą ogrodu, drzewa obwieszone były kolorowemi latarniami, a wielki gorejący transparent, z cyframi obojga Pifków i Amalii, arcydzieło pana Ferbeina, który nad niém pracował w tajemnicy przez kilka tygodni, świecił jak tarcza olbrzymiego księżyca. Panowie i panie wchodzili parami na górę i tam rozdzielali się od razu: panie szły do wielkiego salonu, gdzie pani Pifke, w sukni aksamitnéj strojnéj koronkami, cała błyszcząca od drogich kamieni, przyjmowała gości według zlecenia męża ukłonem. Przy niéj stała Amalia, ubrana w błękitną tualetę z Berlina; suknia jéj, przeciążona ozdobami, uwydatniała zamiast pokrywać niedobory jéj sztywnéj kibici; ale pani Pifke tego nie dostrzegła i z dumą przedstawiała swą córkę przybywającym. Niektóre z pań znały dawniéj Amalią, te naturalnie dziwiły się jéj wzrostowi, urodzie, uwielbiały rozum i talenta, jakich nabyć musiała w stolicy niemieckiego cesarstwa.
Stroje wszystkich prześcigały się bogactwem. Niektóre panie miały na sobie całą jubilerską wystawę. Stare i młode, mężatki i panny obsypane były drogiemi kamieniami, przed których blaskiem mrużyły się oczy. Był to rodzaj wystawy, na którą każda z pań czuła się obowiązaną wystąpić w sposób pochlebiający stanowisku finansowemu męża.