Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

Wilhelm usłyszał upadek i potknął się o leżące ciało; na krzyk jego nadbiegło z pałacu towarzystwo. Podniesiono Pifkego, który znaku życia nie dawał, i zaniesiono go do sypialni. Pani Pifke wybuchnęła strasznym krzykiem, Amalia zanosiła się od płaczu, tańce ustały, kapela umilkła, a dopiero w końcu zaczęto myśleć o ratunku.
Nieszczęściem Frömlich, uczestnik wszystkich uroczystości w domu Pifków, dziś właśnie jakby na domiar złego powołanym został do bogatego pacyenta w Pabianicach a żadnego doktora pomiędzy gośćmi nie było. Zrobiło się zamieszanie, biegano, naradzano się kogo wezwać, zanim jednak posłano do miasta, pan Aureli, dla którego życie Pifkego w téj chwilimiało niezmierną cenę, przypomniał sobie Krzesławskiego, który mieszkał blizko, i w kilka minut prowadził go do łóżka chorego.
Panowie Zwirn, Krugst, Ferbein, Holzbergowie krzątali się gorliwie około Pifkego; oprócz nich była w pokoju pani Pifke i panna Amalia, obie niezdolne do niesienia jakiejbądź pomocy; była także pani Hart, która kazała przynieść lodu i okładała nim głowę chorego. Pifke nie dawał znaku przytomności, twarz miał siną, krwią nabiegłą, oddychał jednak.
Panowie Zwirn, Krugst, Ferbein poznali Krzesławskiego od razu i szepnęli, iż był to ten sam doktor, który uratował robotnika, skazanego na śmierć przez Frömlicha.
Panna Amalia poznała go także i nagle poczuła w sercu jakąś pociechę. Było to zupełnie jak w powieściach: on zjawił się w chwili niebezpieczeństwa, uratowywał ojca i w nagrodę córka...
Panna Amalia nie wątpiła, że jéj osoba stanowiłaby wcale przyzwoitą nagrodę.
Goście tymczasem snuli się po pałacu; niektórzy posłali po powozy, inni czekali na kolacyą, bo skoro już była przyrządzona, zjeść ją należało. Spoglądali żałośnie na stoły obciążone bukietami, ciastami, piramidami z cukrów i owoców, butelkami win rozmaitych. Inni oczekiwali z niepokojem na wyrok doktora.
Do tych ostatnich należał pan Aureli, Hart, Holzbergowie, nie domyślający się, że jeden z nich był powodem wypadku. Nikt nie przypuszczał aby bogaty, szanowany Pifke, u szczytu pomyślności uległ moralnemu cierpieniu. Jedni twierdzili, że w ogrodzie musiał się zaziębić; inni zauważyli, iż w salonach było zbyt gorąco; inni jeszcze przypisywali chorobę mocnym winom.
Raz wraz ktoś wychodził z pokoju pacyenta z jakiémś żądaniem i szedł śpiesznym krokiem, jak zwykle się dzieje w chwilach stanowczych, aż wreszcie rozległy się głosy: żyje! otworzył oczy! odzyskał przytomność!
Pan Zwirn wybiegł z tą radosną wieścią i oznajmił ją zgromadzonym.
Rzeczywiście Pifke spoglądał na obecnych zdziwiony, bo nie mógł sobie przypomnieć jakim sposobem był w swojéj sypialni, w swojém łóżku, otoczony gronem znajomych, dlaczego córka i żona były zapłakane; dopiero gdy wzrok jego padł na panią Hart, która stała z boku, przy naczyniu z lodem, nagle przypomniał sobie wszystko i wskazał na nią ruchem ręki świadczącym, iż mu jéj obecność zawadzała.
Nie wszyscy to zrozumieli, ale lekarz, uważny na najmniejszy ruch chorego, prosił aby odaliły się osoby nie należące do rodziny, nie potrzebni do posługi chorego i zostawili go w spokoju.
Rozkaz ten wykonanym został; pani Hart opierać się chciała, ale Pifke spojrzał na nią takim wzrokiem, iż wyszła coprędzéj srodze zaniepokojona.
Panna Amalia, spłakana, zajęła miejsce przy ojcu, a pani Pifke przypomniała sobie obowiązki gospodyni domu.
W sypialni Pifkego zapanowała cisza. Chory leżał na poduszkach wysoko ułożonych; córka co chwila zmieniała na głowie jego lodowe okłady.
Balowa jéj suknia była zmoczona, zwalana; Amalia nie zważała na to, nie miała czasu jéj zmienić, narzuciła tylko na nią białą okrywkę znalezioną pod ręką i z włosami strojnemi w kwiaty, z rękami obwieszonemi bransoletami posługiwała ojcu.
Jan siedział przy łóżku. Byłby się obszedł bez wystrojonéj panny, spełniającéj niezręcznie jego przepisy, ale nie mógł jéj oddalić; zresztą ona czy kto inny było mu to obojętne. Nie śmiał jeszcze opuścić chorego, lękając się ponownego ataku; zajęty nim nie uważał wcale spojrzeń, jakie panna ku niemu zwracała.
Nagle Amalia pobiegła do jadalnego pokoju i wróciła niosąc na talerzu stare wino i ciastka.
— Pan pewno zmęczony — rzekła — może się pan trochę orzeźwi.
Jan dziękował za wszystko, a panna dopytywała się troskliwie, czy nie życzy sobie kawy, herbaty, czekolady lub czegokolwiek innego. Przytem wpatrywała się w niego w sposób szczególny, którego nie mógł zrozumieć, nie będąc wtajemniczony w poemat osnuty przez jéj wyobraźnią, a którego on miał być bohaterem.
Goście rozjeżdżali się z balu, przerwanego tak niegrzecznie, w rozmaitém usposobieniu. Hartowie powracali do siebie powozem Pifkego, bo niepodobna było kobiecie w wykwintnéj tualecie siadać do dorożki, a Hartowie nie byli wstanie trzymać własnéj karety.
Hart był w bardzo złym humorze, choroba Pifkego była mu nie na rękę; nie taił się wcale z tém przed żoną, rozpierał się w karecie, jakby w niéj ciasno było dla nich dwojga, a przytem od czasu do czasu rzucał energiczną klątwę.
Pani Hart wciskała się w swój kącik, o nic nie pytając; wiedziała, że wina Pifków były wyborne, że mąż pił wiele i że bywa zły jak dyabeł gdy sobie podchmieli.
Hart miał prócz tego powody złości aż nadto usprawiedliwione; korzystając ze sposobnéj chwili, przypomniał Pifkemu weksel, który on przecież powinien zażyrować, jak zwykle, a Pifke rozśmiał mu się w oczy. Jeśli jednak Pifke nie chciał zadość uczynić jego prośbie, oczywiście winną temu być musiała żona.
Pani Hart przeczuwała coś niedobrego i płakała pocichu; dosłyszał to mąż.
— Tak, płacz teraz! — krzyknął gniewnie. — Kobiety umieją tylko głupstwa robić i żałować poniewczasie.
— Cóż ja zrobiłam? — zapytała, próbując odzyskać zwykłą pewność siebie.
— Co? chcesz naprawdę, żebym ci to powiedział.
Namyślił się jednak, że mógłby powiedzieć zbyt wiele, bo dodał:
— Ech! będzie na to czas jutro, teraz spać mi się chce.
Kareta właśnie zajechała przed ich mieszkanie. Pan Hart wysiadł pierwszy, ziewnął i wyciągał swą wysoką postać, nie troszcząc się o żonę, która bez jego pomocy wydobyła się z powozu.
Świtało już, na niebie widać było krwawy księżyc na nowiu, podnoszący się wśród mgieł porannych, powietrze miało dojmujący chłód i rosa wielkiemi kroplami oblała kamienie uliczne.
Pani Hart drżała w swéj lekkiéj zarzutce, on ziewał głośno i klął na przemiany, dopóki mu drzwi nie otworzono.
Jednocześnie wśród cichych ulic fabrycznego miasta, na których jeszcze nie rozpoczął się pracowity ruch dzienny, rozlegał się w różnych kierunkach turkot powozów gości państwa Pifków.
Wielkie, ponure mrowisko ludzkie spało jeszcze, tylko gdzieniegdzie zapalało się wczesne światło w okienku nędznego mieszkania.
Goście Pifków o tém nie myśleli. Wszyscy zajęci byli nagłą chorobą pana domu, po raz setny badano jéj przyczyny, a przy tym groźnym wypadku nawet zapomniano krytykować szczegóły przyjęcia, wina i t. p.
Wilhelm Holzberg drzemał, nie domyślając się burzy wiszącéj nad jego głową, a Kätchen rozbierała ważne pytanie, czy miała lub nie miała powodów nienawidzieć pani Hart, która była dla niéj tak uprzejmą.
Stary Holzberg z żoną martwili się chorobą Pifkego i obliczali, jakie mogą być jéj skutki dla rodziny, przyjaciół i projektów na przyszłość; przytem zauważali, iż Fritz nie umie zgrabnie tańczyć, ani rozmawiać z edukowanemi pannami. Matka szeptała ojcu, że winny temu jego robotnice, bo chłopiec tylko za niemi lata i nic innego nie ma w głowie. Ojciec uśmiechał się pod wąsem; i on był taki sam za młodu.