Stary był trochę rozmarzony a żona wołała na niego:
— Stary, piłeś zawiele, jeszcze i tobie stanie się coś podobnego jak Pifkemu.
Nazajutrz rano Pifke czuł się już tylko osłabionym; doktor nakazał mu parę dni odpoczynku, pozostał więc w łóżku; Amalia wciąż siedziała przy nim. Była przekonaną, że Jan przybędzie nie wezwany, dowiedzieć się o zdrowie pacyenta; Frömlich byłby to uczynił. Nie mogła pojąć aby ktoś opuścił taką sposobność grubego zarobku: wszakże ojciec jéj był jednym z najbogatszych mieszkańców miasta; a przytém młody doktor miał sposobność zbliżenia się do córki, bardzo posażnéj.
Gdy Pifke zażądał kawy, nie chciała mu jéj dać bez pozwolenia lekarza i skorzystała z téj okoliczności, ażeby posłać po Krzesławskiego; tymczasem układała sobie sposób, w jaki się z nim spotka.
Pozycya strategiczna, jaką zajęła w pokoju ojca, była blizko okna, otwierającego się na wielką werendę. Tutaj, pod pozorem robótki, kazała przynieść stoliczek, którego wierzch służył za skład włóczek i jedwabi; wśród nich wsunęła parę tomików w błękitnéj oprawie ze złoconemi brzegami.
Amalia, jak każda niemka, miała się za osobę bardzo poetyczną; była wielbicielką Schillera ale zniżała go do swego poziomu. W „Wallensteinie” widziała tylko Teklę i Maksa, w „Don Carlosie” infanta z królową a już w „Intrydze i miłości” — intrygę pozostawiała zupełnie na stronie. W jéj płytkiéj główce każdy młody mężczyzna powołany był do roli bohatera, ona zaś miała siebie za doskonały materyał na heroinę i nigdy nie mogła sobie wyobrazić Tekli, ani Luizy, ani imienniczki swéj, Amalii, inaczéj, jak pod własnemi rysami.
Siedząc na bujającym się fotelu, w jasnym szlafroczku, z rękawami odkrywającemi ramiona, na kolana rzuciła jakiś kawałek kanwy, a w ręku trzymała tom Schillera; była to właśnie „Intryga i miłość”. Przerzucała scenę końcową śmierci dwojga kochanków, gdy Krzesławski, poprzedzany przez lokaja, ukazującego mu drogę, wszedł do pokoju.
Pifke poruszył się na łóżku, z wyrazem niepokoju, z jakim chory zwykle zwraca się do lekarza, w którego twarzy chciałby dla siebie wyczytać wyrok pomyślny.
Oględziny chorego trwały krótko, niebezpieczeństwo minęło, należało jednak zachować nadal pewne ostrożności, a przedewszyskiem wystrzegać się rozdrażnienia. Dając te instrukcye, Jan zwracał się do Amalii: ona to powinna odsuwać od ojca wszystko, coby niepokoić go mogło.
Amalia zarumieniła się jak wiśnia.
— Och tak — rzekła, podnosząc na doktora swe błękitne oczy — ojciec musi być spokojny, zupełnie spokojny, musi być wesoły.
I chcąc dowieść swojéj czułości, rzuciła się na szyję ojcu i całowała go, spoglądając na doktora, który, nie wtajemniczony w jéj ułożony poemat, zrozumieć spojrzenia tego nie mógł.
Powtórzył raz jeszcze ostrożności, jakie zachować należy, wziął za kapelusz i ukłonił się sztywno, urzędowo, jak człowiek pilnujący tylko swego obowiązku.
Nie tego pragnęła panna Amalia. Zrazu była zdziwiona zachowaniem się doktora, tak różném wielce od uniżności Frömlicha, chwytającego każdą sposobność dłuższego zabawienia w ich domu, wielce różném także od tego, czém być powinno zachowanie się wymarzonego przez nią bohatera. Szczęściem przyszło jéj na myśl, iż pomiędzy panną Pifke a nieznanym doktorem zachodził taki stosunek, jak między córką Wallensteina a Maksem; postanowiła więc Krzesławskiego ośmielić.
Już w balowéj nocy, gdy ojciec powrócił do przytomności, wypowiedziała mu swoję gorącą wdzięczność.
— Pan się tak śpieszy — rzekła znowu teraz, uśmiechając się zachęcająco.
Jan skłonił się ceremonialnie i bąknął coś o zajęciach.
W téj chwili weszła do pokoju pani Pifke; skłoniła się doktorowi protekcyonalnie i zbliżyła do męża. Mnóstwo osób dowiadywało się o jego zdrowie, pani Hart nawet sama przyszła.
To nazwisko wywołało znowu falę krwi na twarz Pifkego, rzucił się na poduszkach i zaklął gwałtownie.
— Ach! Boże! ojciec irytuje — zawołała przestraszona Amalia.
Rzeczywiście, choremu się pogorszyło i doktor zatrzymać się musiał. Pani Pifke znów krzątała się około męża, Amalia znów zalewała się łzami, doktor znów musiał ją uspakajać. Pifkemu nie groziło żadne niebezpieczeństwo.
— Może pan nas tylko uspakajasz? — pytała Amalia głosem najsłodszym na jaki zdobyć się mogła.
— Zaręczam pani, że niema nic groźnego.
Wówczas pochwyciła doktora ręce w swe duże dłonie i ściskała je silnie.
— Pan jesteś naszą Opatrznością!
Przekonywał ją, że nie zrobił nic nadzwyczajnego, że jego miejsce mógłby zastąpić każdy inny kolega; ale ona nie chciała dać temu wiary i płakała, nie puszczając rąk doktora.
Nie chcąc ażeby chory widział łzy, wyszła na werendę pociągając za sobą Jana, który ją wciąż uspakajał.
Amalia przyciskając swe serce biedne, jak je nazywała, opowiadała o swéj wielkiéj miłości dla ojca, i szukając porównań w swym ulubionym poecie, zapewniała, że kocha ojca jak Tekla kochała Wallensteina lub Luiza — starego Millera.
Mówiąc to pokazywała mu jeden z tych złoconych tomików, który zabłąkał się w jéj koszyku.
— Pan to zna niezawodnie — zapytała, a odebrawszy potakującą odpowiedź, mówiła daléj:
— Jaka to smutna historya, tych dwojga kochających się i rozdzielonych podstępem...
Westchnęła głęboko nad losem nieszczęsnych kochanków.
— Na świecie jest wiele rzeczy równie smutnych, smutniejszych jeszcze. Dramatów nie potrzeba koniecznie szukać w książkach, życie przedstawia ich mnóstwo.
— Ale poeta to opisał tak ślicznie!
— Poeta ten nietylko opisał rozdarte serca kochanków, ale także napiętnował egoizm, dumę, nikczemność, przemoc, które są istotnym powodem katastrofy.
Panna podniosła na niego oczy, nie rozumiała dobrze co mówił, bo w „Intrydze i miłości” widziała tylko czułą parę — nic więcéj.
Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.