Zapał młodéj kobiety wzrastał, podnosiła głos, była gotową odebrać rywalce okrywkę i bransoletkę i stoczyć z nią walkę na pięście.
Zły los sprowadził Wilhelma, który nie zastawszy żony w domu, przyszedł jéj tu szukać, nie domyślając się co go czeka.
Na widok męża łzy Kätchen popłynęły gwałtowniejszym strumieniem a stara Holzbergowa przybrała wyraz tak surowy, iż niespokojne sumienie zaczęło ostrzegać Wilhelma o niebezpieczeństwie.
Pocałował pospiesznie rękę matczyną i chciał żonę zabrać do domu, pod pozorem jakiegoś pilnego zajęcia, lecz zatrzymał go ostry głos matki.
— Poczekaj — rzekła stanowczo — i wytłumacz mi naprzód, co to znaczy?
Wilhelm nie należał do zakamieniałych zbrodniarzy; zaledwie zrozumiał treść listu, wielka jego czerwona twarz pobladła a oczy przybrały przestraszony wyraz.
Matka i żona patrzyły w niego jak w tęczę.
— I zarzutkę kupiłeś i bransoletkę kupiłeś! — wołała pełna żałości Kätchen.
— Przegrałem w zielone... rozumiesz co to znaczy? To znaczy, że zapłaciłem pani Hart delikatnie za to, że mi pokazała księgi kasowe Harta. To interes! dobry interes! Zresztą te prezenta wcale nie drogo kosztowały.
— A jeśli ty kłamiesz? jeśli ty oszukujesz żonę? — pytała matka. — Wówczas żona ma prawo skarżyć się na ciebie.
— A ten rachunek... ten rachunek Gersona, ile on wynosił? — pytała daléj małżonka — a te kolczyki?
— Wszystko to interes, no jeśli ja się i umizgał, to także dla interesu. Zobaczysz moja Kätchen, i moja mamo, że fabryka Harta będzie naszą, a to dobry interes. Co to szkodzi, że ja się trochę umizgnę, kiedy ja kocham tylko moję dobrą, drogą, śliczną żonkę. Jak Boga kocham tylko ciebie naprawdę kocham, a ją tylko dla gescheftu.
— Czy ty prawdę mówisz? — pytała spokojniejsza Kätchen.
— Ależ zobaczysz niedługo — bankructwo Harta wisi na włosku; potem ci opowiem wszystko, jak ja się do niego wziąłem. Ciekawe! Kolosalne! Zobaczysz, że niedługo będziesz tak bogata jak pani Pifke; w Łodzi będą dwie panie Pifke!
Wilhelm przekonał żonę, matkę i wyszedł spiesznie na miasto za interesami, szczęśliwy, że tak się gładko wywinął z grzechów, które miał na sumieniu małżeńskiém.
Taki sam mniéj więcéj list jak Kätchen, odebrał tegoż samego dnia i pan Hart; były tam wyszczególnione przedmioty, jakie jego żona otrzymała od Holzberga, były wyszczególnione wszystkie ich schadzki w domu i poza domem. List bez podpisu skreślony był widocznie zmienionym charakterem, a jednak pan Hart, przypatrzywszy mu się pilnie, nie miał żadnéj wątpliwości co do osoby, która go pisała. Wątpliwości te zamieniły się w pewność z chwilą, gdy Pifke nagabywany raz jeszcze o żyrowanie wekslu, odpowiedział bez ogródek, iż nie może solidaryzować się z człowiekiem, o którego żonie chodzą wieści niehonorowe, a honor trzeba także i dlatego bardzo szanować, że od niego zależy solidność kredytu kupieckiego. On sam, Pifke, osobiście sprzyja bardzo Hartowi, szanuje w nim armią pruską, do któréj miał szczęście należeć, należy nawet jeszcze jako landwerzysta, i chętnie przyszedłby mu z pomocą gdyby nie żona. Ale przy takiéj żonie!...
Gdy to mówił, spoglądał na Harta tak domyślnie, iż ten zrozumiał co mu czynić wypada. Tego jeszcze dnia wybuchła gwałtowna kłótnia pomiędzy małżonkami, kłótnia zakończona fatalnie dla pięknéj pani Hart, gdyż niebawem rozeszła się pogłoska, iż mąż podał skargę rozwodową.
Oficer Hart wchodził do swego przyjaciela Pifkego; wysoka jego, marsowa postać miała coś wojowniczego w téj chwili, na regularnych rysach tkwił wyraz wyzywającéj bezczelności.
— No teraz — przemówił Hart z uśmiechem — spodziewam się, że nie będzie trudności w zażyrowaniu moich weksli? — I podał Pifkemu nie jeden weksel, o którym dotąd była mowa, ale dwa.
— Teraz — dodał z naciskiem — kiedy powody nieporozumienia są pomiędzy nami usunięte...
— Ja nie zobowiązywałem się poręczyć tak wielkiéj sumy! — zawołał Pifke, rzuciwszy wzrokiem na cyfry.
Hart uśmiechnął się lekceważąco.
— Wypadły mi nadzwyczajne wypłaty. Musiałem podać na żonę skargę rozwodową, a wie pan — dodał powoli — że to bardzo drogo kosztuje.
Mówiąc to patrzył w oczy Pifkemu w ten sposób, iż ten nie mówiąc słowa podpisał obadwa weksle.
— Tak, to rozumiem — odezwał się znów oficer, chowając weksle do pugilaresu. — Pomiędzy dobrymi przyjaciółmi powinny być dobre rachunki.
— Będzie to ostatnia nasza tranzakcya, nie mamy już nic z sobą spólnego.
— Najchętniéj — odparł Hart — naturalnie o ile pan spłacisz mój udział.
Udział był fikcyjny, ale Pifke żądanie przewidywał.
— Będzie to sprawa obrachunku, którego dokonają prawnicy. Z tego udziału należy potrącić weksle pańskie, poręczone i spłacone przezemnie.
Oficer najeżył groźnie wąsy i postawił takiego marsa, jakby co najmniéj miał przed sobą francuza.
— Obrachunek? — powtórzył groźnie — tak jest, możemy nawet zrobić go... natychmiast.
Znaczenie, jakie nadał ostatniemu wyrazowi, nie miało z handlem żadnéj styczności, bo Pifke zaczął mówić z innego tonu. Znikł odrazu bogacz czyniący łaskę biedniejszemu, a został tylko dobroduszny przyjaciel.
— No! no — rzekł, klepiąc poufale gościa swego po ramieniu — czego się pan znowu srożysz, ja tylko żartowałem. Weksle to rzecz między nami...
Hart się uśmiechnął, twarz jego straciła bojowy charakter.
— Ja też to tak rozumiem — odparł wesoło.
W parę dni potem poczta przyniosła Pifkemu list, bladoróżowy, pachnący, pisany drobném pismem, które wyglądało jak siatka z pajęczych nitek.
Pismo to Pifke znał doskonale; rozerwał kopertę z wyrazem zaciętego gniewu na autorkę listu. Pani Hart występowała w nim w roli ofiary niewinnie oskarżonéj i zręcznie tłumaczyła swoje postępowanie. Błagała go aby użył swego wpływu na jéj męża i przywrócił pomiędzy nimi zgodę. Przytem malowała swój stan obecny w rozpaczliwych kolorach, znajdowała się bowiem u ciotki, zamieszkującéj prowincyonalne miasteczko, w którém nawet garnizonu nie było. Gdyby nie myśl, że śmiałby się z niego Wilhelm Holzberg, Pifke byłby tym listem zwyciężony.
W Łodzi o pani Hart przestano mówić zupełnie lub mówiono tylko na ucho.
W pałacu Pifków pani miewała coraz częściéj newralgie i migreny, w których Frömlich starał się ulgę przynosić. Najbardziéj jednak zmieniła się Amalia; nie straciła wprawdzie ani rumieńców, ani apetytu ale posmutniała, osowiała, wzdychała bardzo i często miała oczy czerwone. Listy od koleżanek były teraz rzadsze, baron Dumhaub nie przysyłał ucałowania rąk a choćby nawet przysłał, Amalia miała teraz innego bohatera, który drażnił ją swoją obojętnością. Krzesławski przychodził tylko na wyraźne żądanie jéj ojca, bo ten, ku wielkiéj rozpaczy Frömlicha, powziął do doktora polaka tak dziwne zaufanie, iż jemu powierzył pieczę nad swojém zdrowiem.
Zdrowie to nasuwało niejakie obawy. Pifke był dumny i nie przywykł do żadnego rodzaju niepowodzeń; bezprawne kupno gruntów groziło mu wielką stratą majątkową, duma zaś jego cierpiała straszliwie na myśl, że on, Pifke, mógł mieć proces kryminalny, że ten proces nieprzyjaciele wyzyskają na niekorzyść jego przemysłowéj potencyi.
Odbywał więc częste konferencye z panem Aurelim i ze swoim prawnikiem. Pretensye chłopskie dały się szczęśliwie zażegnać, rejent odzyskał zachwiane stanowisko, ale sprawa z Bosowiczem była gorszą, należało zakończyć ją polubownie lub przygotować się na klęskę.
Pifke zaczął się pilnie wywiadywać o stosunkach wydalonego oficyalisty, bo ufał daleko więcéj swemu sprytowi niż prawnikom. Zwirn dowiedział się, iż Bosowicz miał córkę zaręczoną z adwokatem Brzeźnickim, że Brzeźnicki był w dobrych stosunkach z doktorem Krzesławskim, który był częstym gościem u Bosowiczów i nawet żonę Bosowicza wyleczył z przewlekłéj choroby.
Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.