Pifke takich słów jak sprawiedliwość, przyjaźń, sumienie, nie brał nigdy na seryo, szafował niemi często ale w myśli swéj i ustach nadawał im znaczenia przeróżne.
— Więc pan sądzisz, że to ja winien jestem nieszczęściu tego człowieka?
Nie dał czasu Janowi na odpowiedź, która zbyt dobitną być mogła, i mówił daléj:
— Czyż mogę być odpowiedzialnym za czyny dawnego wspólnika wobec osób trzecich? Co do mnie, jestem w zgodzie z prawem i sumieniem. Zresztą, dowód pańskiéj nieprzyjaźni upatruję w tém także, iż zamiast wpłynąć aby udano się wprost do mnie o polubowne załatwienie sprawy, wniesiono ją odrazu do sądu. Alboż to potrzebne?
— Niestety — odparł Jan — Bosowicz uważał, iż na polubowne załatwienie był czas dostateczny, a skoro pan nie pomyślałeś o tém...
— Ależ nikt mi o tém nie wspominał. Czyż było moim obowiązkiem wyszukiwać wszystkich ludzi skrzywdzonych... byłaby to rzecz trudna i...
— Ci, którym pan poręczyłeś całość mienia, łatwi byli do wyszukania...
Pifke nie zważał na tę przerwę i mówił daléj:
— Kontrybucya francuzka nie starczyłaby na podobne przedsięwzięcie. Pozwól sobie pan powiedzieć, że byłaby to nieoględność — czysto polska.
— Być może; ale skoro pan taką nieoględność potępiasz, Bosowicz słusznie zrobił oddając swe pretensye pod rozpoznanie prawa.
— Pan nie chcesz mnie zrozumieć. Ja nie wchodząc w szczegóły sprawy, mam za złe tym, którzy mi ją wytoczyli bez poprzedniego porozumienia się ze mną, i widzę w tém niechęć, jaką my niemcy spotykamy w waszym kraju na każdym kroku, chociaż wnosimy tu oświatę, przemysł, dobrobyt...
Mówił to z rodzajem żalu; skarżył się jak dobroczyńca ludzkości, który za krwawe trudy płacony jest czarną niewdzięcznością.
— Czy rzeczywiście niechęć ta nie jest usprawiedliwioną? — spytał Krzesławski.
Pifke zrozumiał, że zaszedł zbyt daleko, chciał się tłumaczyć, doktor nie dał mu na to czasu.
— Za co mamy wam być wdzięczni? — zapytał. — Za te fabryki? Bogactwo, korzyści, pracę dają one wam tylko, wam jednym. Czy zespoliliście się z krajem w którym mieszkacie, czy dobrobyt przemysłu spływa na niego choć w sprawiedliwéj mierze? Czy daje dostatni chleb pracownikom miejscowym? Nie! Zarabiacie miliony ale jakie z tych milionów okruchy idą na korzyść naszę? Nie jesteście cząstką naszego organizmu ale raczéj nowotworem, szerzącym w około zepsucie. Skoro nie chcesz pan tego zrozumieć, skoro skarżysz się na brak uznania, ja wypowiedzieć muszę to, co nam leży na sercu.
— Ja waszym wrogiem nie jestem! — zawołał Pifke. — Kto tu jest wrogiem: czy ten, który z małéj mieściny zrobił wielkie i bogate miasto, zbudował ogromne gmachy i wprowadził do nich tysiące tysięcy warstatów...
— Nie moja wina, że mówię panu rzeczy przykre — wywołałeś je pan sam. Wytwarzacie w około siebie atmosferę zepsucia, garniecie tylko obcych lub tych, którzy naginają się do was, którzy wyrzekli się własnych uczuć, własnéj mowy, którzy dworują waszéj potędze. Są zresztą rzeczy, o które pytać nie potrzeba, które rozumieją się same przez się.
W miarę jak Jan mówił, gniew Pifkego przechodził w zdumienie: śmiałość budziła w nim poszanowanie. W grun-
Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.