Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

cie dumą wielki przemysłowiec nie różnił się wcale od swoich współziomków, będących na niższych stopniach społecznych, deptał słabszych a korzył się przed każdą siłą.
— Więc czegóż pan chcesz? — pytał.
— To czego chciałbym jest korzystném dla was także, ale rozmowa nasza przebrzmi i wszystko pójdzie daléj jak szło dotąd. Pan nie oddali Zwirna, Krugsta, Ferbeina i im podobnych, ani nawet tego Hafnera, dla którego obrony wymogliście na rannym robotniku fałszywe zeznanie. Wobec takich faktów nie dziw się pan, że was nie kochamy i że jeśli niektórzy kłaniają się wam do ziemi, jeśli liżą proch stóp waszych, poza tą pokorą pozorną wrą oburzeniem, pokrzywdzeni.
— Pokrzywdzeni?
— Tak, pokrzywdzeni. Czy pan zapytałeś przynajmniéj, jaki był powód kłótni z Hafnerem? Ranił on robotnika, bo ten stawał w obronie żony.
— Takie głupstwa trafiają się wszędzie, są nieuniknione w stosunkach fabrycznych.
— Czy i to jest nieuniknione, aby nieuczciwość majstra sankcyonował zarząd? Nieuczciwości takie istnieją wszędzie, lecz tu potęgują się jednością plemienną zwierzchności z winowajcą i nie zostawiają pokrzywdzonym żadnéj obrony.
— Dlaczego pana tak ci ludzie obchodzą? — spytał Pifke naiwnie. — Jaki interes wiąże pana z nimi?
— Dlaczego? Pan mnie o to pytasz? Czyż poza interzsem materyalnym nie pojmujesz nic więcéj?
Pifke patrzył mu teraz w oczy; nie rozumiał motywów doktora albo też rozumiał je po swojemu. Według niego, jedynym motorem czynów ludzkich był pieniądz; czasem jeszcze mieszała się w grę ambicya, żądza znaczenia ale ta przychodziła zwykle dopiero wówczas, u jemu podobnych, kiedy złoto już nasyciło.
— Odbiegliśmy bardzo daleko od kwestyi — wyrzekł po długiéj chwili. — Być może, iż pan, panie doktorze, masz słuszność w niektórych rzeczach. Może naprawdę budzimy bezwiednie nienawiść, któréjby uniknąć można; ot np. sprawa z Bosowiczem? Wierz mi pan, chciałbym zakończyć ją zgodnie.
— To łatwo. Niech pan wróci mu stracony majątek lub zapłaci sumę odpowiednią poniesionym stratom.
— Więcéj najgorszy wyrok wymagać nie może! — zawołał Pifke. — Chiał daléj przekładać, że droga prawna jest długą, często niepewną, ale umilkł nagle.
— Ja prawnikiem nie jestem — mówił doktor — zapatruję się na tę sprawę ze stanowiska sprawiedliwości; jeśli pan tego nie uznaje, pośrednictwo moje nie może być pożyteczném.
Powstał wypowiedziawszy to, jak człowiek, którego zadanie jest skończone.
— Więc mamy być nieprzyjaciółmi? — spytał Pifke — pan nie chcesz moich dobrych chęci zrozumieć.
— Co najwyżéj przeciwnikami. Nie jestem osobiście nieprzyjacielem pańskim, ani zgoła niczyim.
— Czy nie pomyślałeś pan nad tém, że gdyby znalazła się dla nas droga pojednania, gdybyśmy mogli porozumieć się... dążyć wspólnie do jednych celów... byłoby to lepiéj dla nas obydwóch... dla społeczeństwa wśród którego pracujemy.
Mówiąc to spoglądał na Krzesławskiego ze szczególnym wyrazem; w oczach jego było badanie, były obietnice i jakiś błysk obłudny, który doktor dostrzegł dość wyraźnie, by mieć się na ostrożności. Jakież zresztą mogły istnieć cele wspólne pomiędzy germanizatorem zawziętym, dla którego zysk był bóstwem, który dla zysku gotów był nawet pogodzić się pozornie z tém co nienawidził, a człowiekiem służącym swoim przekonaniom niezłomnie?
— I owszem — odparł Jan — od pana zależy porozumienie, nie zemną, który nic nie znaczę, ale z tém społeczeństwem, w łonie którego pan żyje. Słowa do niczego nie prowadzą, tu potrzeba faktów...
Pifke nie rachował na tak pozytywne żądania, sądził, iż starczy mu dla zjednania sobie członka łatwowiernego narodu kilku frazesów. Krzesławski postawił go w pozycyi niewygodnéj; na pomoc przybyła niespodziewana odsiecz: zapukano lekko do drzwi i panna Amalia, bez względu na gościa, wbiegła do gabinetu.
Wiedziała dobrze o obecności doktora i, udawszy zakłopotanie, zarumieniona zawołała:
— Ach! pan doktor, przepraszam, ale ja pewno nie przeszkadzam. Mam ochotę zabrać pana ojcu; pan o nas zapomniał, zasługujesz na przyaresztowanie.
Oczy jéj zwracały się błagalnie zkolei na ojca i gościa jego, jakby chciały koniecznie otrzymać coś upragnionego. Pifke nic nie miał przeciwko temu, aby rzucić na szalę postanowień Krzesławskiego urok piękności córki i nadzieje, jakieby w nim obudzić się mogły. Równocześnie zastrzegł sobie w duchu interwencyą, bo znał Amalią i miał sposobność przekonania się o zmienności jéj uczuć; to zaś, że do galeryi jéj ideałów przybyłby jeden więcéj, obchodziło go mało, byle tylko po skończonym interesie z Bosowiczem będzie mógł dać odprawę doktorowi.
Niestety, wdzięki panny Amalii nie wywierały żadnego wrażenia na Janie; wymówił się on brakiem czasu tak stanowczo, iż przekonał odrazu przemysłowca o omylności nadziei, jakie mógł w pośrednictwie córki pokładać.
Doktor powstał.
— Więc jakże — spytał Pifke — jakże się rozstajemy? Cóż będzie z interesem?
— To już zupełnie od pana zależy.
Gdy odszedł, panna Amalia nie mogła powstrzymać łez.
— Cóż to za nowe głupstwo! — krzyknął ojciec, rad, że ma powód spędzenia na kogoś gniewu wzbudzonego rozmową z doktorem.
— Mój ojcze — szepnęła córka.
— Czy myślisz, że nie widzę co ci się marzy. Ja, Pifke, miałbym wydać cię kiedykolwiek za... jakiegoś tam doktorka, za jakiegoś wroga naszego — polaka. A! byłby to los dla ciebie i honor dla mnie.
Amalia spuściła oczy.
— Słuchaj! jestem dobrym ojcem, ale uważaj na to, co ci mówię, bo inaczéj zobaczysz, że i złym być potrafię.
Córka nigdy nie widziała ojca tak rozgniewanym.
— Ach! — odezwała się, zmieniając szybko taktykę, jakby na dowód, że była nieodrodną krwią jego — nie wiem o co mnie papa obwinia, ja przyszłam właśnie powiedzieć ci, że odebrałam list od baronówny Dumhaub.
— A mnie co do dyabła twoje listy obchodzą!
Takie lekceważenie wysokich znajomości zdumiało ją.
— Pisze do mnie — dodała po chwili — iż brat jéj się żeni.
— Albożeś ty myślała, że on w tobie się kochał? Mam dla ciebie innego męża.
Słowa te osuszyły łzy magicznym sposobem; Amalia spojrzała na ojca ciekawemi oczyma, w których budziły się iskry radości.
— Fritz Holzberg — wymówił jak wyrocznia przemysłowiec.
— Fritz! — powtórzyła z nietajoną niechęcią.
— Fritz! — powtórzył ojciec — jest to właśnie partya dla ciebie stosowna; skupię dla niego fabrykę od ojca i brata. On sam będzie najlepszym mężem. Trzeba zająć się wyprawą, napisać do Berlina, obstalować co potrzeba, lub może ja sam z tobą pojadę.
Jeśli narzeczony robił na razie niezbyt przyjemne wrażenie, nadzieja wyprawy, podróży, odwiedzenia koleżanek, może zobaczenia barona Dumhauba, zatarła je szybko. Panna Amalia wyszła z gabinetu ojca rozpromieniona. Wprawdzie powróciwszy do siebie, próbowała czytać „Intrygę i miłość”, stosując ją do siebie, ale nowe, wesołe myśli opanowywały ją coraz zupełniéj i odsuwały na bok smutną poezyą Schillera; wreszcie rzuciła książkę i pobiegła do matki, powiedzieć o postanowieniu ojca i naradzić się względem wyprawy. W czasie téj narady, zaczęła się w jéj sercu budzić skłonność do Fritza, który nagle zaczął przybierać kształty bohatera.

Bosowicz codzień wychodził z domu, szukając jakiegoś zajęcia i codzień wracał bardziéj ponury. Polak, ex­‑obywatel i tak nie znalazłby go łatwo, a cóż dopiero człowiek, który śmiał wystąpić przeciw potężnéj firmie Pifkego. W takich warunkach samo szukanie zajęcia było dowodem nierozumu.
Maszyna Anny warczała po dniach całych i po nocach nawet, ale nie mogłaby zażegnać biedy wkradającéj się okna-