Strona:PL Mrongowiusz Slowo Xenofonta o Wyprawie Woienney Cyrusa.djvu/157

Ta strona została przepisana.

nęła taka umowa, że tey nocy, kiedy zaymą wierzchołek góry, mieli tego mieysca pilnować, a na świtaniu znak dać trąbą; i że będąc na górze mieli uderzyć na tych którzy strzegli owego przechodziska widocznego; sami zaś chcieli nadchodzącym z góry jak nayśpieszniey na pomoc pobieżeć 2. Po takiey umowie wyruszyli w liczbie około dwóch tysięcy; a lał się wielki deszcz z nieba. Xenofon zaś będąc przy tylney straży prowadził do owego przechodziska naocznego, żeby uwagę nieprzyjacioł zwrócić na tę drogę i żeby tamci inędy przechodzący całkiem ukrytemi zostali. 3. Gdy zaś tylna straż była przy wąwozie, przez który trzeba było przeyść, żeby się dostać na wierzchołek góry, wtedy spuszczali Barbarzy okrągłopotoczyste bryły skał mogące pojedynczo cały wóz zawalić[1], oraz większe i mnieysze kamienie, które potoczone odbijając się od skał pryskały jakby z procy miotane[2]; niemożna było żadnym sposobem zbliżyć się do owey drogi. 4. Niektórzy zaś setnicy, gdy tędy nie można było przystąpić, usiłowali przeyść inędy; i kusili się o to do samego zmierzchu. Gdy zaś rozumieli, że można już było odeyść znienacka, tedy poszli na wieczerzą; a było wielu z tylney straży, którzy nawet obiadu ieszcze nie jedli. Wszelako nieprzyjaciele zapewne z bojaźni nie przestali przez całą noc spuszczać kamieni, co znać było z łoskotu. 5, Owi zaś którzy mieli przewodnika obszedłszy w koło

  1. Albo: iż wóz do zajęcia jedney ledwo był dostateczny.
  2. Albo: kamienie które o skały uderzane rozpryskały się na wszystkie stróny jak gdyby z próc spuszczane, śmigane, rzucane, ciskane były.