— Wolałabym djabła spotkać, jak tego Włocha — rzekła Krysia. — Już znowu czyha, a jakby zobaczył kilka samotnych dziewcząt, to zaraz rzuciłby się między nie, jak ten jastrząb.
— No, jest i na niego rada. Onegdaj we Zliczu dostał w skórę — zaczął mówić woźnica Wacław. — Przyszedł na taniec i zaraz zabrał się do najładniejszych dziewcząt, jakby tylko na niego czekały, i jeszcze chłopisko nie umie nic powiedzieć po ludzku, tylko wkółko jedno plecie: — Ladna panienka ja lubić. — Tyle się tylko nauczył.
— I mnie to wkółko powtarza, jak przychodzi do nas na piwo — wtrąciła Krysia. — Choćbym mu dziesięć razy powtórzyła: Ja pana nie lubić, to on ciągle swoje i dokucza jak febra.
— No, chłopcy przetrzepali mu fraczek, jak się patrzy, i gdyby mnie tam nie było, to dopiero byliby mu pokazali, gdzie pieprz rośnie.
— Niech się pilnuje, żeby mu gdzieindziej nie poprawili — ozwał się młody Mila i podrzucił głowę do góry.
Powóz zatrzymał się przy gospodzie. — Dziękuję, babuniu, żeście mnie przewieźli — mówiła z uśmiechem Krysia, podając rękę Mili, który pomagał jej wysiąść z powozu.
— Jeszcze słówko — zatrzymała ją babunia. — Czy nie wiesz, kiedy z Żernowa albo z Czerwonej Góry pójdzie kompanja do Swatoniowic?
— Sądzę, że tak, jak zawsze: Z Żernowa w pierwszą Matkę Boską po świętym Janie, a z Czerwonej Góry w drugą. Ja pójdę także.
— I ja chcę pójść — rzekła babunia.
— Ja pójdę z wami także — przymawiała się Basia.
— I ja — wołała Marynia.
Mniejsze dzieci także wypowiadały ochotę pójścia na odpust, ale Basia powiedziała im, że są za małe i nie uszłyby trzech mil. Tymczasem woźnica ruszył i niebawem powóz zatrzymał się przed młynem, gdzie wysiadła Marynia i gdzie babunia oddała kilka poświęcanych wianuszków, przygotowanych dla pani matki.
Strona:PL Němcová Babunia.djvu/134
Ta strona została skorygowana.