Gdy zajechali przed dom, Sułtan i Tyrl wybiegły na spotkanie i skakały bardzo wysoko, nie posiadając się z wielkiej uciechy, że babunia jest znowuż w domu. A babunia dziękowała Panu Bogu, że wszystko odbyło się dobrze z tą jazdą; sto razy wolała chodzić piechotą, niż jechać powozem, bo konie były swawolne i ciągle jej się zdawało, że przy takim pędzie łatwo kark skręcić.
Bietka i Urszula czekały na zaprożu. — A gdzie macie wianuszek, panie Wacławie? — pytała Bietka woźnicę, gdy babunia z dziećmi weszła do pokoju.
— Nawet już nie wiem, gdzie mi się zawieruszył — odpowiedział Wacław, zawracając powóz ku szosie. Mrużył oko i uśmiechał się.
— Nie gadaj z nim — pociągnęła Urszula Bietkę za sobą. — Wiesz przecie, że on nie patrzy sobie w gębę nawet w Boże Ciało.
Wacław roześmiał się, musnął konie biczem i po chwili był już daleko. Nowe wianuszki pozawieszała babunia między oknami i na obrazach, a łońskie rzuciła „Bożemu ogieńkowi“.