ją ku sobie serdecznie. Przez chwilę trwały tak w milczeniu: babunia się zadumała, a dzieci nie wiedziały, co powiedzieć. Wtem usłyszały nad sobą szelest skrzydeł, a gdy podniosły oczy do góry, ujrzały stado ptaków.
— To dzikie gęsi — mówiła babunia —, nigdy ich nie leci razem zbyt wiele, lecz zawsze tylko jedna rodzina i według pewnego porządku. Popatrzcie tylko, dwie lecą na przedzie, dwie w tyle, a reszta jedna obok drugiej albo jedna za drugą, chyba że się czasem zwiną w półkole. Kawki, wrony, jaskółki, latają w wielkich stadach; kilka z tych ptaków zawsze leci naprzód i szukają dla reszty miejsca na odpoczynek, a w tyle albo z boku leci straż, która w razie niebezpieczeństwa broni samiczki i młode, bo czasem następuje spotkanie ze stadem nieprzyjacielskiem i wtedy dochodzi do walki.
— Ależ babuniu, jakże mogą ptaki toczyć walkę, kiedy nie mają rąk, aby mogły trzymać szable i strzelby? — pytał Wiluś.
— Ptaki walczą na swój sposób i przy pomocy tej broni, jaką mają. Dziobami kłóją się, a skrzydłami biją tak mocno, jak ludzie szablami i inną bronią. Zawsze podczas takich walk dużo ptaków padnie.
— O, jakie głupie te ptaki! — zawołał Janek.
— Mój kochany chłopcze, ludzie mają rozum, a także się biją o drobiazgi, a nawet o nic, aż się pozabijają na śmierć — odpowiedziała babunia, wstając z ławeczki i wołając dzieci, aby szły z nią do domu. — Patrzcie, dzieci, słońce już na schyłku, a zachodzi w szkarłacie; jutro będzie deszcz. — A zwróciwszy się ku górom, dodała: — A Śnieżka ma czepek.
— Biedny pan Beyer, będzie miał teraz znowuż za swoje, gdy będzie musiał chodzić do lasu — rzekł Wiluś ze współczuciem, przypomniawszy sobie strzelca z gór Karkonoszów.
— Każdy stan ma swoje trudy, a kto sobie jaki zawód wy bierze, w takim musi wytrwać i znosić w nim złe i dobre, choćby szło o głowę — rzekła babunia.
— A ja jednak będę strzelcem i pójdę do pana Beyera śmiało i wesoło — rzekł Janek i puściwszy latawca, pędził ze wzgórza na
Strona:PL Němcová Babunia.djvu/169
Ta strona została skorygowana.