Pan młynarz, wracając od upustu, wstąpił do państwa Proszków. Nie uśmiechał się, nie mrugał oczami jak zwykle, tabakierkę trzymał w ręku, ale nią nie kręcił, tylko czasem dwoma palcami trzepnął w jej wieczko. — Wiecie, ludzie kochani, jaka jest nowina? — ozwał się, wchodząc do świetlicy.
— Co się stało? — zapytała pani Teresa i babunia razem z nią, widząc, że pan ojciec nie jest taki, jak zawsze.
— Górska woda idzie.
— Uchowaj nas, Panie Boże, aby miała być nagła i zła! — rzekła babunia wystraszona.
— Obawiam się, że właśnie taka będzie — rzekł młynarz. — Przez parę dni mieliśmy wiatry południowe, potem przyszły deszcze w górach, jak mi mówią tamtejsi gospodarze. Wszystkie potoki są podobno rozwodnione, a śnieg topnieje bardzo szybko. Myślę, że dobrze latoś nie będzie. Ja idę teraz do domu i sprzątniemy z drogi wszystko, czego ten zły gość nie lubi. Radziłbym wam, żebyście się także przygotowali, bo strzeżonego Pan Bóg strzeże. Po południu przyjdę zobaczyć, jak się rzeczy mają. Uważajcie, państwo, czy woda szybko się podnosi. A ty, mała sikorko, nie zbliżaj się do wody! — rzekł do Adelki, szczypiąc ją w policzek. Potem wyszedł z domu.
Babunia poszła zobaczyć, jak jest koło upustu. Po obu stronach upustu były groble, dobrze umocowane dębowemi belkami. Na zboczach upustu rosła paproć. Zaraz od pierwszego spojrzenia widziała babunia, że wody przybyło, bo najniższe paprocie były już pod wodą. Fala była brudna i niosła z sobą kawałki drzewa, darninę i gałęzie. Do domu powróciła babunia zaniepokojona. Jak płynęła kra, zdarzało się niekiedy, że masy lodu zatorowały upust i woda wylewając się bokiem, zalewała domek. Zawsze powstawała obawa z tego powodu i zawsze, gdy płynęła kra, czeladnicy z młyna chodzili na strażowanie, aby w miarę możności zapobiec niebezpieczeństwu przez rozrywanie kry, gromadzącej się przed upustem. Ale przeciw górskiej wodzie rady żadnej nie było. Taka woda pędziła z gór jak na dzikim koniu, zabierała po drodze
Strona:PL Němcová Babunia.djvu/197
Ta strona została skorygowana.