— Powiedz-że nam, babuniu, jak to było, że ci cesarz dał ten talar? Opowiedz nam o tem! — rzekła razu pewnego Basia.
— Przypomnijcie mi kiedy, to wam opowiem — odpowiedziała babunia.
Prócz tych rzeczy miała babunia w przyskrzynku dwa różańce pocierane, wstęgi do czepców, a nadto zawsze jaki taki przysmak dla dzieci.
Na dole w skrzyni leżała bielizna babuni i ubrania. Wszystkie te czepczyki, fartuchy, staniki letnie, sznurówki i chustki leżały w najlepszym porządku, a na wierzchu były dwa krochmalone białe czepce z kokardkami w tyle. W tych rzeczach babunia dzieciom grzebać nie pozwoliła; ale jeśli miała wolną chwilę i była dobrze usposobiona, wyjmowała kawałek za kawałkiem, mówiąc: — Widzicie, dzieci, tę sukienkę kanafasową mam już pięćdziesiąt lat, a ten stanik nosiła wasza prababka, ten zaś fartuch ma tyle lat, ile wasza matka, a wszystko jest jak nowe. Wy zaś macie swoje ubranka pogniecione, jak tylko je dostaniecie. Ale to tylko dlatego, że nie wiecie, jakie drogie są pieniądze! Patrzcie, ten jedwabny stanik kosztował sto reńskich, ale wtedy płaciło się bankocetlami. — Babunia opowiadała w ten sposób dalej, a dzieci słuchały uważnie, jakby wszystko rozumiały.
Pani Teresa chciała, żeby się babunia przebrała w inne ubranie, a mianowicie, wygodniejsze, jak mniemała w swojej życzliwości dla matki; ale babunia nie zmieniła najdrobniejszej rzeczy w ubraniu i zawsze mawiała: — Pan Bóg musiałby mnie starą kobietę karać, gdybym chciała iść za światem. Takie nowinki nie dla mnie; mój stary rozum nie nadaje się do takich rzeczy. — Wszystko więc pozostawało po staremu. Niebawem cały dom kierował się słowami babuni; wszyscy nazywali ją babunią, a co babunia powiedziała albo zrobiła, to było dobre.