— Ja też tak zawsze mawiam — ozwała się babunia.
— Ale że też panu strzelcowi nie żal tych wszystkich zwierząt — mówiła Basia — jabym nie mogła żadnego zwierzęcia zastrzelić.
— U was znowuż zwierzęta zarzynają — odpowiedział pan Beyer. — A lepiej, gdy zwierzę niespodzianie padnie od jednego strzału, niż gdy je napędzaniem wystraszą, przygotowaniami przerażą i dopiero potem zarżną. Przecież zdarza się, że takie niedorżnięte stworzenie wyrywa się z rąk niezręcznej kucharki i ucieka.
— My drobiu nie zarzynamy; to robi Urszula — upierała się Basia przy swojem — ona nie lituje się nad zwierzętami, więc zaraz jest po nich i nie męczą się.
Jeszcze przez chwilę rozmawiały dzieci o zwierzętach, oglądając obrazki, a potem wołała je matka na kolację.
Dawniej rozpytywały dzieci pana Beyera o góry, chciały słyszeć, czy nie zabłądził do ogrodu Krakonosza i dowiadywały się o wielu innych rzeczach. Tym razem rozmawiały wyłącznie z Orlikiem, przysłuchując się z wielkim podziwem, gdy młody chłopiec opowiadał im o licznych niebezpieczeństwach, jakie przeżył razem z ojcem, o zwierzętach, które zastrzelił, o olbrzymich gromadach śniegu, leżących w górach i zwalających się niekiedy na całe wsi, tak, że ich mieszkańcy są jakby pogrzebani i muszą się odkopywać, żeby się z pod śniegu wydostać.
Ale wszystkie te niebezpieczeństwa nie odstraszyły Janka od zamiaru zostania strzelcem u pana Beyera. Gdyby był mógł, to najchętniej byłby z nim poszedł natychmiast.
— Jak ty będziesz u nas, to ojciec odda mnie na wymianę do ryzemburskiego strzelca, żebym poznał i lżejsze strzelectwo.
— No to byłoby szkoda, jakby cię nie było w domu — zatroskał się Janek.
— Nie będzie ci się przykrzyło, bo ojciec ma dwóch pomocników, mój brat Czeniek jest już taki duży, jak ty, a siostra Marzenka będzie cię lubiła — mówił Orlik.
Strona:PL Němcová Babunia.djvu/232
Ta strona została skorygowana.