Po śmierci owinęliby w złotogłów, a za życia nawet nie zapytają: Co ci jest, człowiecze? — Zostawcie jej, pani kumo, tę zieloną poduszkę, przecież przez piętnaście lat tylko na takiej sypiała — rzekła babunia, poczem wzięła w rękę kropidło, pokropiła nieboszczkę trzy razy święconą wodą od stóp do głów, zrobiła nad nią krzyż, kazała dzieciom uczynić to samo, i wszyscy cicho wyszli z domku w ogródku.
Za Ryzemburgiem, w zacisznej dolince koło bousińskiego kościołka, który został niegdyś zbudowany przez pana Turyńskiego na podziękowanie Bogu za uzdrowienie jego niemej córeczki, jest cmentarz, i tam została pochowana Wikta. Na jej grobie pan strzelec zasadził jodłę. — Jodła jest w zimie i w lecie zielona, a Wikta jodły lubiła — rzekł do babuni, gdy się zgadało o grobie Wikty.
Chociaż nad upustem nie słychać już było śpiewania kołysanki, chociaż jaskinia w lesie opustoszała, a jodły koło niej były ścięte piorunem, nikt o Wikcie nie zapomniał, a pamięć jej nieszczęsnego losu żyła po okolicy przez długie lata w smutnej piosence, którą ułożyła o niej Bara z Żernowa.