rzeczonej, starsza dla narzeczonego, reszta druhen wiły wianki każda dla swojego drużby. Pozostały rozmaryn przeznaczono na gałązki z kokardkami dla gości, ba, nawet dla koni, mających wieźć pannę młodą, przygotowywano rozmaryn do przybrania głów i uprzęży.
Oczy panny młodej promieniały miłością i szczęściem, ilekroć spotkały się ze spojrzeniem narzeczonego, który kręcił się między rówieśnikami, zazdroszcząc im tej swobody, z jaką każdy mógł gawędzić ze swoją miłą, podczas gdy jemu tego dnia wolno było na narzeczoną tylko spoglądać i wzdychać. Pannie młodej służył drużba, a pan młody musiał pilnować starszej druhny. Wszystkim wolno było weselić się, dowcipkować, śpiewać i zbytkować, przedewszystkiem zaś było to nietylko dozwolone, ale nakazane swatowi, tylko narzeczonym nie wolno było ujawniać zbytnio swojej radości. Krysia nie wiele mówiła, siedziała z oczyma spuszczonemi ku stołowi, zasłanemu zielonym rozmarynem. Gdy zaś młodsze druhny i starsza zaczęły wić wianki weselne, Krysia zakryła twarz fartuszkiem i rozpłakała się, tak ją bowiem wzruszyła pieśń, którą wszyscy przy tem śpiewali:
Gdzieś ty była, gołąbeczko,
Gdzieś ty była?
Żeś sobie białe pióreczka
Zarosiła, ach, zarosiła?
Pan młody spojrzał na nią z wielkim niepokojem i zapytał swata: — Czemu tak płacze?
— Sam wiesz dobrze, panie młody — odpowiedział swat wesoło —, że radość i żałość w jednem łóżku sypiają, dlatego też jedno drugie częstokroć przebudzi. Ale daj jej pokój: im większa dzisiaj żałość, tem większe jutro wesele.
Po tej pierwszej pieśni wstępnej poszły inne pieśni i piosenki, śmieszne i poważne: śpiewano chwałę młodości, kochania i urody, wychwalano wolny stan junacki, ale wreszcie młodzieńcy i panny zaczęli jednak śpiewać pieśni o stanie małżeńskim, w którym dwoje kochających się serc żyje z sobą jak dwoje gołąbków, albo jak dwa