Strona:PL Němcová Babunia.djvu/41

Ta strona została skorygowana.
IV.

Prócz świąt dorocznych dzieci ogromnie lubiły niedziele i witały je z wielką uciechą. W niedzielę nie budziła ich babunia, gdy był czas do wstawania, bo już dawno była w miasteczku w kościele na mszy porannej, na którą jako stara gospodyni chodzić miała zwyczaj. Matka, a gdy ojciec bywał w domu, to i on, chodzili razem z dziećmi na sumę, więc przy ładnej pogodzie wychodzili powracającej babuni na spotkanie. Już zdaleka, jak tylko dzieci babunię zobaczyły, wołały na nią i pędziły w kłusa na jej spotkanie. W niedzielę wydawała się im babunia zawsze jakby trochę inną, twarz miała jaśniejszą i jeszcze łaskawszą, niż zazwyczaj. Była też ładniej ubrana: na nogach miała nowe czarne pantofelki, na głowie biały czepiec z kokardką dobrze wykrochmaloną; bardzo była ładna ta kokardka w postaci gołąbki. Dzieci mówiły sobie, że w niedzielę jest babunia bardzo przystojna.
Zwykle, jak tylko zbliżyły się do babuni, to każde z nich chciało coś nieść. Więc jedno dostało różaniec, drugie chustkę, a Basia jako najstarsza, niosła zawsze torebkę. Ale z tego powstawały nieraz gorszące sprzeczki, ponieważ chłopcy byli ciekawscy i koniecznie chcieli zajrzeć do torebki, na co im znowu Basia pozwolić nie chciała. Dochodziło zawsze do skargi; Basia musiała prosić babunię, żeby chłopców wystrofowała. Ale zamiast strofowania, babunia sięgała do torebki i częstowała chłopców albo jabłkami, albo też czem innem i zaraz był święty spokój. — Pani Teresa mawiała wprawdzie każdej niedzieli, aby im babunia już nigdy nic nie przynosiła, ale babunia odpowiadała co niedziela jednakowo: — Jakżeby to było, żebym im z kościoła nic nie przyniosła? Przecież i my nie byłyśmy lepsze. — Więc pozostało po staremu.