dzieciom chleb, a niańce oddawała pod opiekę małą Anulkę, pan strzelec nabijał sobie fajkę. — Mój nieboszczyk, Panie świeć nad jego duszą, miał także taki zwyczaj: nim zaczął coś opowiadać fajka musiała być przyszykowana — mówiła babunia i oko pojaśniało jej blaskiem miłego wspomienia.
— Wszyscy mężczyźni jakby byli w zmowie — rzekła powracająca pani strzelcowa, — trzymają się tego brzydkiego nałogu palenia.
— Nie udawaj aby, że ci ten nałog jest taki wstrętny, bo mi sama z miasta tytoń przynosisz — rzekł strzelec zapalając fajkę.
— Cóż mam robić? Dla świętego spokoju szybkę z okna daćby wam trzeba. No, ale teraz zaczynaj opowiadać — rzekła pani gospodyni, siadając z wrzecionkiem koło babuni.
— No to słuchajcie — zaczął pan strzelec, puszczając pierwszy obłoczek dymu w górę pod sufit. Nogi założył na krzyż, oparł się wygodnie o krzesło i mówił o Wikcie.