Owego czasu kwaterowali we wsi strzelcy, a jeden z nich zaczął za Wiktą chodzić. Gdy szła do kościoła, szedł za nią, w kościele stał zawsze blisko niej i zamiast się modlić i patrzeć w ołtarz, patrzył w nią. Gdy szła po trawę, to jakoś zawsze znalazł się w pobliżu, jednem słowem, gdzie się Wikta ruszyła, mój strzelec zawsze za nią, jak ten cień. Ludzie mawiali sobie o nim, że musi być niespełna rozumu, a gdy Wikta była między rówieśnicami i zgadało się o strzelcu, mawiała: — Poco ten żołnierz za mną chodzi? Taki jakiś milczek, że się nawet nie odezwie. Boję się go. Jak go czuję w pobliżu, to po mnie dreszcze latają, a od jego spojrzenia aż mi się w głowie kręci.
Wszyscy mówili o tych jego oczach, że one nic dobrego nie wróżą, bo w nocy błyszczały mu podobno, jak kotowi, a czarne brwi, rozpięte nad oczami, jak skrzydła kruka i zrośnięte pośrodku, mówiły wyraźnie, że to są oczy uroczne. Niektórzy litowali się nad nim i mawiali: — Któż tam temu winien, miły Boże, gdy się z takim defektem urodził. Zresztą takie oczy szkodzą tylko niektórym ludziom, inni zaś bać się ich nie potrzebują. — Pomimo to sąsiadki miały się na baczności i jak ten strzelec spojrzał na które dziecko, zaraz leciały, żeby mu przetrzeć czoło białą chustą, a gdy jakie dziecko we wsi zachorowało, to wszyscy mówili zaraz, że je urzekł ten czarny strzelec. Ale wkońcu przyzwyczaili się ludzie do tej ponurej twarzy, a dziewczęta zaczęły nawet mawiać, że nie byłaby ona brzydka, gdyby była trochę uprzejmiejsza, lecz naogół trzymały się jednego zdania: — Co robić z takim dziwakiem! Bóg wie co za jeden i skąd pochodzi? Może nawet nie człowiek? Najlepiej się przeżegnać i powiedzieć: Panie, zbaw nas ode złego! Ani nie tańczy, nie mówi, nie śpiewa: dajmy mu spokój! I dały mu spokój. Ale wszystko na nic. Im było łatwo powiedzieć: Dajmy mu spokój. On im też dawał spokój i na żadną nie spojrzał, ale Wikta miała z nim krzyż Pański.
Bez musu to już nawet nigdzie nie wychodziła, aby tylko nie musiała spotykać tych oczu, które prześladowały ją na każdym kroku. Już i muzyka przestała ją cieszyć, bo zawsze z któregoś kąta w gospodzie
Strona:PL Němcová Babunia.djvu/70
Ta strona została skorygowana.