jajek do wylęgania od kur tyrolskich i wzięła Anulę na rękę, żeby babunię odprowadzić, a pan strzelec przerzucił strzelbę przez ramię, zawołał Hektora i wszyscy ruszyli w drogę. Sarna biegła z nimi także, jak piesek.
Pod wzgórzem pani strzelcowa pożegnała się z babunią i dziećmi i zawróciła do domu, a pan strzelec szedł z nią aż do mostu, poczem podał jej opaloną rękę na pożegnanie i ruszył do lasu. Janek długo za nim spoglądał, a potem rzekł do Basi: — Jak będę trochę większy, to pójdę do pana Beyera i razem z nim będę chodził na czaty.
— Mój kochany, jeszczeby cię z sobą nie wziął, bo się przecie boisz dziwożon i światłonoszów — śmiała się z niego Basia.
— Ty się nie znasz — dąsał się na nią Janek. — Jak urosnę, to się nie będę bał.
A babunia, przechodząc obok upustu, spojrzała na omszony pień i pomyślawszy o Wikcie, westchnęła: — Biedna dziewczyna!