Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/136

Ta strona została przepisana.

Tego samego dnia wieczorem przyszedł mój miły Włoch jak zwykle do gospody. Za małą chwilę weszli do pokoju gościnnego żernowscy chłopcy. Było ich czterech, pomiędzy niemi był Mila i Tomasz, Mili najlepszy przyjaciel. Wszak znacie Tomasza? To dobry człowiek; będzie się żenił z Anusią Tichankowiczówną, moją szczerą przyjaciółką. Ucieszyłam się niemało, że chłopcy przyszli i byłam tak szczęśliwa, jakbym była nową suknię dostała.
Pobiegłam po piwo i wypiłam ich zdrowie. Na to się Włoch strasznie zamroczył, bo do niego się nigdy nie napiję, bo czart wie, czyby człowiekowi czego w trunek nie wmięszał.
Chłopcy usiedli za stołem i grali w karty, ale tylko tak na oko i spoglądali groźnie na Włocha i naśmiewali się z niego.
— Patrzcie! siedzi jak sowa na kłosach! — odezwał się Witek.
— Ja ciągle patrzę, prędko-li sobie ze złości nosa nie ugryzie, — dodał Tomasz, — nie kosztowałoby go to dużo pracy, bo mu sięga do samej brody!
Twarz Włocha mieniła się ze złości, ale nie rzekł ani słowa. Nareszcie rzucił pieniądze na stół i odszedł bez pozdrowienia, nie wypiwszy nawet piwa. Zrobiłam za nim krzyż, chłopcy zaś śmiejąc się, rzekli:
— Gdyby nas był mógł wzrokiem uśmiercić, byłoby już po nas.
Potem poszłam do swojej roboty, bo wiecie, odkąd matka choruje, wszystko się na mnie skupia. Chłopcy także odeszli.
Było już około dziesiątej godziny, gdym poszła spać. Właśnie się rozbierałam, a tu uderza w okno: puk, puk, puk! Byłam przekonana, że to jest Mila, myślałam, że znów czegoś zapomniał, bo ciągle