Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/188

Ta strona została przepisana.

U studzienki, u wody,
Myło ręce i nogi!
Fiołek, ani róża kwitnąć nie może,
Póki ich Pan Bóg nie wspomoże!”

Nareszcie sami chłopcy tak się chórem odezwali:

„Swięty Piotrze z nieba,
Daj wina i chleba,
Abyśmy się napili,
Pana Boga chwalili!“

— Chodźcie, chodźcie, kolendziarze! — zawołała pani Proszkowa, — wina wam nie dam, ale może co innego dla rozweselenia.
Młodzież weszła do izby, a Krystyna i starsze znajomki, śpiewając i żartując, podążyły za niemi do „Starego Bielidła“.
W palmową niedzielę rano pobiegła Baśka nad rzekę po „kotki“, które kwitły w sam czas, jakoby wiedziały, że ich właśnie potrzeba, i zabrała je z sobą do kościoła, gdzie je ksiądz podczas sumy poświęcił.
W wielką środę wyniosła Babunia kołowrotek na górę, co widząc Adelka, zawołała:
— Szkoda! kołowrotek wędruje na strych, Babunia będzie prząść na wrzecionku!“
— Da Pan Bóg dożyć zimy, to zniesiemy znów kołowrotek do izby, — rzekła Babunia.
W wielki czwartek wiedziały dzieci, że nie dostaną niczego innego na śniadanie, jak „judaszki“[1] z miodem.
W „Starem Bielidle“ nie było wprawdzie pszczół, ale ile razy pan ojciec zaglądał do swoich uli, tyle razy przysyłał plaster miodu do państwa Proszków. Pan ojciec był zawołanym pszczelarzem i miał dużą pasiekę; przyobiecał także pani Proszkowej jeden rój, bo nieraz słyszał od Babuni, żeby sobie staruszka niczego więcej nie życzyła, jak pszczół.

— Człowiekowi weselej na sercu, — mawiała Babunia, — gdy widzi, jak pszczoły bezustannie opuszczają ule i bezustannie wracają z pól i drzew, niezmordowane nigdy w pracy.

  1. Kołaczki z miodem.