Ilekroć pan leśniczy koło „Starego bielidła“ przechodził, Babunia zawsze w te słowa się odzywała:
— Wstąpcie do nas, panie kumotrze, wszystkich zastaniecie w domu.
Niekiedy pan leśniczy wymawiał się, że musi doglądać młodych bażantów, które się klują lub że ma pilny interes do lasu, lub Bóg wie jakie inne wymówki; lecz już go zoczył pan Proszek lub pani Proszkowa, a wtedy chcąc nie chcąc wstępować musiał.
U pana Proszka znalazł się zawsze kieliszek dobrego wina dla miłego gościa, a takim był pan leśniczy. Po chwili Babunia przyniosła chleba i soli i innego poczęstunku, a pan leśniczy rozsiadał się, zapominając nawet o klujących się bażantach. Potem się zrywał, klnąc swe niedbalstwo, a przerzuciwszy strzelbę przez ramię, szybko odchodził. Wyszedłszy w podwórze, a nie znajdując psa:
— Hektor, Hektor! — krzyknął raz po raz; daremnie! Hektora nie było. — Po któremże przedpiekłu się włóczy? — wybuchał gniewnie, zwracając się do chłopaków o pomoc, którzy go szukać pobiegli. Tymczasem leśniczy siadał pod lipą na ławie.
Jeszcze ze ścieżki wołał na Babunię:
— A przyjdźcie też do nas; moja stara ma dla was jaja od kur tyrolskich!
Pan leśniczy znał słabe strony gospodyń.
Zaraz też Babunia odpowiadała:
— A pozdrówcie wszystkich w domu, niedługo będziemy u was.
Tak się za każdym razem przyjaciele rozchodzili.
Pan leśniczy przechodził nieomal co dzień koło „Starego Bielidła” i to jak rok długi.
Inny człowiek, którego było można widzieć dzień w dzień około dziesiątej godziny zrana na ścieżce koło „Starego Bielidła“, był młynarz. Chodził on oglądać śluzę przy tamie, wzwyż od domku[1] się znajdującej.
- ↑ Nieczytelny początek słowa odgadnięty na podstawie czeskiego oryginału.