Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/239

Ta strona została przepisana.

wstręt; wzbudzały tylko litość i współczucie. Musiał mi do głębi serca spojrzeć, bo ujął mnie za rękę, mocno uścisnął i przyduszonym, półcichym głosem rzekł:
— Gdybyś mi był przed trzema laty tak rękę podał, nie byłbym tu dzisiaj! — Czemuż myśmy się nie spotkali?! Czemu spotkałem tylko takich ludzi, którzy mnie w błoto wtrącali, dla brzydkiej twarzy mnie wyśmiewali; którzy mnie piołunem i jadem poili? Matka mnie nie kochała, brat wypędził z domu, siostra się mnie wstydziła, a ta, w której miłość uwierzyłem, dla której życie nadstawiłem, na której rozkaz bym był po gwiazdy na niebie sięgnął, dla której żałowałem, że życie moje za krótkie, aby jej się za miłość odwdzięczyć, — ta mnie błaznem zrobiła! A gdym chciał z jej własnych ust usłyszeć, co ludzie jawnie mówili, psem mnie za drzwi wyszczuła!
Zbrodniarz rozpłakał się jak dziecko.
Po chwili otarł łzy rękawem, uchwycił mnie za rękę i cichym głosem rzekł:
— Gdy przyjdziecie do marszowskiego lasu, idźcie do dzikiej doliny. Nad przerwą stoi tam stary, omszały świerk; temu zanieście moje pozdrowienia i dzikim ptakom, które nad nim latają i piętrzącym się tam skałom. Pod konarami tego drzewa sypiałem cale lata, jemu powierzałem, czego się nikt nie dowiedział; w cieniu jego czułem się biednym Łazarzem, byłem...
Zamilkł nagle, usiadł na ławie, nie przemówił już ani słowa, ani już więcej na mnie nie spojrzał. Odszedłem z bólem serca.
Ludzie łajali i przeklinali brzydkiego zbrodniarza. Zasłużył na śmierć, twierdzili, bo już z ócz mu łotrowska dusza patrzy, bo nie chce księdza, nie chce nikogo widzieć, pokazuje ludziom język i idzie na śmierć jak na kiermasz.
Ładnego zaś łotra żałowali, wydzierali sobie piosenkę, którą w więzieniu ułożył i pragnęli szczerze, aby go ułaskawiono. Wszak z zazdrości zabił