Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/241

Ta strona została przepisana.

— Łagodny pan brat nadolny, jak leśniczego pan Beyer lubiał nazywać, podał każdemu przyjacielską dłoń, zawołał na Hektora, który Orlikowi bardzo wpadł w oczy, i opuścił „Stare Bielidło.“
Rano, zanim się dzieci pobudziły, stał Orlik już na tratwach.
Po śniadaniu udał się pan Beyer z chłopcami do „pana brata łagodnego”, zaś Babusia z Baśką i Adelką do gospody na pożegnanie się z Milą.
Pokój gościnny w gospodzie był przepełniony. Rodzice, przyjaciele, siostry i znajomi zaciągniętych rekrutów byli tam zgromadzeni, i chociaż jeden drugiego trunkiem częstował i sami sobie usługiwali, gospodarz i Krystyna pomimo pomocy Mili, z nalewaniem napojów zdążyć nie mogli. Rekruci nucili piosenki wesołe i wojackie, i aczkolwiek każdy pragnął nabrać otuchy, nikt się nie zapomniał i nie upił się, jak to miało miejsce przed stawką. Wtedy mieli zielone różczki za czapkami, krzykali wesoło, pili, śpiewali, aby utopić, ogłuszyć strach i bojaźń; bo wtedy najprotszy i najsilniejszy chłop miał garść nadziei, że od wojskowości zwolniony zostanie; niektórym, znowu pochlebiało, że dziewczyny o nich płakały, znów inni radowali się z okazanej miłości rodziców, która w podobnych okolicznościach wytryska na powierzchnię jak strumień wody gorącej, ukryty w głębi ziemi, a jeszcze inni dufali w orzeczeniach doświadczonych znajomych, którzy mówili:
— Co tam! ten nie wróci; taki chłop, rosły jak sosna i prosty jak byś go ulał! właśnie takich żołnierzy lubią!