Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/256

Ta strona została przepisana.

— Tak tu samotnie i spokojnie, — odezwała się księżniczka.
— Jestem dziś sama; odjechali mnie wszyscy do miasta. Dzieci nie mogą się nacieszyć przyjazdem ojca, gdyż go też długo nie widziały, — rzekła Babunia, otarła fartuchem ławkę i prosiła księżniczkę, aby usiadła.
— Tak jest; długo na ojca czekały; w tem moja wina, — odezwała się księżniczka.
— Jakto, miłościnko? Gdy Pan Bóg chorobą nawiedzi, co człowiek przeciw temu może? Wszyscyśmy miłościnkę żałowali i modliliśmy się, aby Pan Bóg zechciał miłościnkę przywrócić do zdrowia. Tak! zdrowie, to wielki skarb, a człowiek go dopiero wtedy ceni, gdy go stracił. Byłoby was szkoda, miłościnko; tacyście młodziutcy, a i miłościwa pani księżna miałaby wielki smutek i żal.
— Wiem to, — westchnęła księżniczka, kładąc złożone ręce na piękne album, które na łonie była oparła.
— Tacyście bladzi, miłościnko; co wam jest? — zapytała z wielkiem współczuciem Babunia Hortenzyę, która obok niej siedziała jak wcielone cierpienie.
— Nic, Babuniu, — odpowiedziała księżniczka, zmuszając się do uśmiechu, przez który widocznie skryta boleść przebijała.
Babunia nie ośmieliła się więc dopytywać, ale było jej jasnem, że księżniczka nie tylko cieleśnie cierpiała.
Po chwili zapytała księżniczka staruszkę, jak się wszystkim w tem małem domostwie powodziło; czy dzieci ją wspominały itd.
Babunia chętnie na wszystkie pytania odpowiedziała, i zapytała nawzajem, jak się księżna ma i co robi.
— Księżna pojechała do leśniczego — odpowiedziała księżniczka — a mnie pozwoliła pójść