Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/268

Ta strona została przepisana.

W tem dzieci, pani i pan Proszek wyszli z domu, a słysząc smutną nowinę, zamilkli wszyscy jak ogłuszeni.
— Obawiałem się o nią przed burzą, gdy stała pod wysokiem drzewem. Wołałem, kiwałem, aby odeszła, lecz tylko głuchem śmiechem odpowiadała. Teraz jej lepiej. Niech jej Bóg da wieczny odpoczynek.
— A kto ją odnalazł? Gdzie? — zapytali.
— Po burzy, — rzekł leśniczy, — udałem się do boru, aby zobaczyć, czy drzewa bardzo uszkodzone. Doszedłem do zrośniętych jodeł na wzgórzu, wiecie do tych, pod któremi się znajduje jaskinia Wikci, i spostrzegłem coś podejrzanego pomiędzy chojnami na ziemi. Wołałem na głos, nikt się nie odezwał; pomyślałem, zkąd się świeże choiny wzięły? Patrzę w górę, obie jodły po wewnętrznej stronie odarte z choin i kory od wierzchołków aż do samych korzeni. Odgarnąłem prędko choiny, pod niemi leżała Wikcia bez życia. Była już zimna. Od ramienia do palców lewej nogi miała cały lewy bok spalony.
Niezawodnie uradowała się burzy, zawsze się bowiem z radości śmiała, gdy widziała błyskawicę, wybiegła na szczyt wzgórza, gdzie miała ładny i daleki widok, usiadła pod jodły i znalazła tam śmierć.
— Jak nasza grusza, — dodała Babunia.
— A dokądeście ją odnieśli?
— Kazałem zanieść trupa do leśnicy, bo tamdotąd najbliżej. Wyprawię jej pogrzeb na własny koszt, pomimo, że się krewni nieboszczycy temu sprzeciwiają. Byłem w Żernowie i wszystko już zarządziłem. Nie przypuszczałem, że ją tak prędko stracimy. Będzie mi w boru czegoś brak. — skończył leśniczy.