Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/53

Ta strona została przepisana.

Ostatnich słów już dzieci nie słyszały, bo tylko, co ojciec słowo „marsz!“ wyrzekł, cała gromada gruchnęła za drzwi.
— To dopiero polowanie! — parsknął śmiechem pan leśniczy; — a po twarzy jego było poznać, jak się z dzieci cieszył.
— Dzieci jak dzieci, młoda krew! — rzekła Babunia.
— Gdyby tylko ci chłopcy tacy dzicy nie byli; bo wierzajcie mi, Babuniu, przez cały dzień mi strach w zanadrzu siedzi. Pną się hultaje na wysokie drzewa, przewracają koziołki, drą spodnie — zgroza opowiadać! Jedyną moją pociechą ta dziewczynka!
Tak się to pani kumotra Babuni skarzyła.
— Już to tak bywa, pani kumotro; córka się wyradza w matkę, a syn w ojca, — rozumowała Babunia.
Pani kumotra podała ojcu córeczkę, aby ją na chwilę potrzymał.
— Tylko małą przekąskę przyniosę, — rzekła kumotra; — zaraz wrócę!
— Dobra żona! — odezwał się leśniczy, — gdy kumotra była już za drzwiami. Byłoby grzechem jej ubliżyć; jedyną jej wadą ta bezustanna obawa, że chłopcy karki poskręcają. Lecz cóż to za chłopiec, w którym nie ma życia!
— Co za dużo, to nie zdrowo, panie kumotrze. Gdyby człowiek dzieciom na wszystko pozwalał, toby na głowach chodziły, — odpowiedziała Babunia, — chociaż sama nie zawsze według tych słów ze swemi wnukami postępowała.
Po chwili weszła gospodyni z pełnemi rękami. Na dębowym stole zabłyszczał wnet bielusienki obrus i w okamgnieniu znalazły się na nim majolikowe talerze, noże z trzonkami rogowemi, poziomki, śmietana, chleb, miód, masło, a nawet i piwo. A potem gospodyni, biorąc Babuni wrzeciono z ręki rzekła:
— Teraz z wrzecionem na bok, Babuniu! Pro-