Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/61

Ta strona została przepisana.

Pewnego razu tak się Wikcia do swych rówieniaczek odezwała:
— Wierzajcie mi dziewczęta, gdyby teraz jaki bądź zalotnik po mnie przyszedł, czyby on był bogaty, czy ubogi, piękny, czy brzydki, zarazbym za niego wyszła, byleby nie był z naszej wioski.
— Co tobie do głowy przyszło? Czy ci w domu źle, że ci się wszystko sprzykrzyło i nawet ci nasza wioska obrzydła? — pytały dziewczyny.
— Tak o mnie nie myślcie! Ale nie mogę tu wytrzymać, póki ten czarny strzelec tu siedzi. Wy sobie ani wyobrazić nie możecie, jak mnie ten natręt trapi i gniewa. Już się ani spokojnie wyspać, ani gorąco pomodlić nie mogę; wszędzie i zawsze oczy jego mnie prześladują! — skarzyła się Wikcia dziewczynom i rzewnie szlochać poczęła.
— Na Boga! A czemuż mu nie powiesz, że go ścierpieć nie możesz; że ci jest solą w oku? — odezwały się dziewczyny.
— Wszystko już zrobiłam! Nie mówiłam wprawdzie z nim osobiście — bo jakże mówić, gdy kroczy za mną, jak niemy, czarny cień — ale kazałam mu to przez jego towarzyszów słowo w słowo powtórzyć.
— I poskutkowało?
— Nic a nic; przeciwnie! — powiedział tylko, że nikt nie ma prawa go pouczać, że mu wolno chodzić gdzie i do kogo mu się podoba; a ostatecznie wcale mi nie powiedział, że mnie kocha, więc tak samo nie mam prawa do oświadczenia, że go nie chcę!
— A — patrzcie! co za mądrala! co za grubianin! — zawołały oburzone dziewczyny.
— Co on sobie myśli? Mamy się teraz za co pomścić!