Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/68

Ta strona została przepisana.

Szła lekkim krokiem jak sarna krasna, ludzie spoglądali z radością za nią, bo piękna była. Taka szła na pole, a do domu przywiózł ją parobek na zielonej koniczynie wyciągniętą, bladą, zranioną. Nogę miała zawiązaną cienką, białą szmatką; z wozu musieli ją podnieść i do izby zanieść.
— Matko Boska Jasnogórska! — biadała matka; — dziecku co się stało!
— Nastąpiłam na tarnisko, wbiłam w piętę cierń głęboko i zrobiło mi się źle. Zanieście mnie do komory, położę się! — prosiła Wikcia.
Zanieśli ją na łóżko, a ojciec pobiegł zaraz po kowalową. Kowalowa przypędziła jak na koniu a za nią przyszły inne baby z doradami.
Jedna radziła szezyr, druga babki, trzecia zażegnanie, czwarta kadzenie suszonemi ziołami, ale kowalowa nie dała się zbić z tropu i okładała nogę tartemi kartoflami. Potem wyprosiła kobiety, oświadczając, że sama Wikcię pielęgnować będzie, bo choroba długo nie potrwa.
— Opowiedz mi, dziewczyno, jako to było; takaś przestraszona! A kto ci tą bielutką, delikatną szmatką nogę zawiązał? wolałam ją czemprędzej schować, aby jej te gadatliwe baby nie spostrzegły, — mówiła przezorna kowalowa, układając wygodnie nogę na łóżku.
— Gdzieście ją podziali, kumotro? — spytała skwapliwie Wikcia.
— Masz ją pod poduszką!
Wikcia wzięła chustkę do rąk, patrzała na krwawe plamy, wyhaftowane nazwisko, którego nie znała i na odmian rumieniła się i bladła.
— Dziewczyno, dziewczyno! ty mi się nie podobasz; co mam o Tobie myśleć?
— Myślcie tak: że mnie Pan Bóg opuścił, że jestem stracona na wieki wieków, że dla mnie nie ma pomocy.
— Widocznie ma gorączkę i majaczy, — pomyślała kumotra, głaszcząc Wikcię po licach; ale twarz była zimna i ręce zimne. Tylko oczy dziew-