Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/70

Ta strona została przepisana.

Boleści mi dokuczały, w głowie mi huczało, pomimo wszystkiego nie szepnęłam ani słówka, nie otworzyłam ócz.
Położył mi rękę na czole, chwycił za rękę: Mrowie mnie przeszło, ale — milczałam. Potem skropił mi wodą twarz i podniósł głowę; cóżem miała zrobić?! musiałam oczy otworzyć. Ach, droga kumotro, te jego oczy sporzały na mnie, jak słońce Boże; nie mogłam wzroku jego znieść, zamknęłam powieki. Lecz na cóż się to wszystko przydało! Gdy do mnie przemówił!
— Och! mieliście słuszność, kumotro, że i głosem oczaruje. Głos jego brzmi mi ustawicznie w uszach i słowa, któremi wyznał miłość.
— Jesteś mojem szczęściem, mojem niebem! — powtarzał.
— Co za grzeszne słowa! Widocznie sidła dyabelskie! Bo ktożby z ludzi takie rzeczy wymyślił? Nieszczęsna dziewczyno, gdzieś ty rozum miała, żeś mu uwierzyła! — narzekała kowalowa.
— Boże! jak nie uwierzyć, gdy oświadczy, że kocha!
— Powiedzieć — to ladaco; obliczone na to, aby cię zbałamucić.
— Wszak mu to samo mówiłam, a on na Boga i duszę przysięgał, że mnie od pierwszego widzenia pokochał, i z tego powodu jedynie rozmowy ze mną unikał, bo nie chciał mnie przykuć do nieszczęsnego losu, który go wszędzie prześladuje i nie pozwala mu nigdy być szczęśliwym. Och! Już ani nie pamiętam, co wszystko powiedział; uwierzyłam słowo w słowo, powiedziałam, że go się tak bardzo bałam, że ze strachu przed nim na zrękowiny się zgodziłam; powiedziałam i o szkaplerzu, a gdy go żądał, chętnie oddałam! — rzekła Wikcia.