Strona:PL Němcová Babunia 1905.pdf/73

Ta strona została przepisana.

Pierwszej nocy, gdy dziewczyny sam na sam były, usiadła Marylka na krawędzi łóżka siostry i troskliwym głosem — była to bardzo dobra dusza — Wikcię zapytała, czy jej jeszcze co dolega i czemu się tak dziwacznie zachowuje.
Wikcia spojrzała obojętnie na pytającą i nie rzekła słowa.
Suchaj, Wikciu! radabym ci coś powiedziała, ale się obawiam, że cię rozgniewam — odezwała się znów Marylka.
Wikcia, przecząco poruszając głową, rzekła:
— Nie rozgniewasz mnie, bądź spokojna; mów swobodnie Marylko!
— Wieczorem przed wymarszem strzelców — zaczęła Marylka, lecz tylko co te słowa wymówiła, chwyciła ją Wikcia za rękę, z pospiechem pytając:
— Strzelcy odeszli? Dokąd?
— Precz odeszli. Dokąd? nie wiem.
— Chwała Bogu! — westchnęła Wikcia.
— Więc słuchaj, Wikciu! ale się nie gniewaj. Wiem, żeś tego czarnego strzelca znieść nie mogła i że mi weźmiesz za złe, żem z nim mówiła.
— Mówiłaś z nim? — zapytała skwapliwie Wikcia.
— Nie podobno mi było nie mówić, bo bardzo o to prosił. Ale ani razu na niego nie spojrzałam, tak go się bałam. Już poprzednio często chodził około domu, zawsze mu uciekłam, nareszcie mnie w sadzie dopadł. Wciskał mi w rękę jakieś korzenie i prosił, abym ci je ugotowała, bo od nich wyzdrowiejesz. Oświadczyłam, że nie przyjmę, bo się obawiałam, że to może szarłatki. Gdym na żaden sposób nie chciała przyjąć korzeni, rzekł:
— Więc chociaż to mi uczyń i powiedz Wikci, że wprawdzie odchodzę, lecz nigdy nie zapomnę