Strona:PL Na drogach duszy.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.






Sceną balową nazwał Munch mały obraz, jeden z najpierwszych, które malował, ale nacechowany wszystkiemi, najbardziej charakterystycznemi znamionami najdojrzalszych jego utworów.
Widać tłum tańczących ludzi, niewyraźnie, jakby przez mgłę, a w głębi postać siedzącą przy fortepianie.
Nie ma tu ani jednego wyraźnie zarysowanego kształtu, widzi się wszystko, jak poprzez warstwy słońcem przepojonego pyłu, jak przez cieniutkie pasma spływających mgieł w złocistych brzaskach rodzącego się dnia. Widzi się wszystko wybladłe, gdzieś w dali, w dalekiej przeszłości, zatarte w wspomnieniu, ale drgające czarem czegoś niezwykłego, co niegdyś całą duszą zatrzęsło.
Tu tkwią rdzenne znamiona całej indywidualności Muncha. Kiedyś, dzieckiem jeszcze, przeżył tę scenę balową. Stał może oparty o drzwi salonu i patrzał obojętnie na ten wir tańczący. Ale teraz — nagle: jakiś przebłysk w jego duszy: przecież to już nie to zwykłe kręcenie w kółko, to już nie ta zwykła banalna muzyka do tańca. Coś tkwi poza tem, coś tajemniczego, jakaś głąb a smutek całego życia, jakiś ból i rozkosz rozrodcza. I otóż spłynęły kontury; linie tańczących poczęły się zlewać z sobą; pozostało tylko potężne wrażenie rozpalonej, kłębiącej się fali lubieżnych rozkoszy, co uchwyciła w swój wir tańczący tłum — wrażenie przyspieszonego,