Strona:PL Na drogach duszy.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

ale jej szeroko rozwarte oczy nie znają już żadnej nadziei, żadnego wyjścia.
To już tylko nieświadome poczucie obowiązku dziecka, aby podtrzymać rodzica swego aż do końca, być dla niego matką, zastąpić mu »matkę«. Córka, która nawet wobec swego ojca w chwilach jego upadku matką się staje — ten instynkt maciczny, najsilniejszy z wszystkich instynktów kobiety, znalazł tu potężny, tragiczny a przepiękny wyraz.
I tak stoją oboje: on upadły, obwisły, ona wyprężona, silna jeszcze, — stoją i oczekują ostatniego ciosu, który ich z nóg zwali. Co najwyżej wyrwie się z ich piersi bolesny jęk: och, gdyby już koniec chciał nadejść.
I koniec nadszedł: śmierć! Ale nie cicha i spokojna — nie jako zbawienie, tylko jako początak tem straszniejszych, bo nieznanych mąk: Starzec leży nieżywy, szeroko na ziemi rozpostarty. A nad nim klęczy stara kobieta, skamieniała w kurczowym ruchu, który ją na kolana zwalił. Wpija się w zagasłą twarz, wżarła się obłąkanemi oczami w trupa, patrzy bezmyślnie, bezrozumnie, bo pojąć nie może i nigdy nie pojmie najstraszliwszej ze wszystkich zagadek.



Niema wyrazu w bezmiernym obszarze bólu, któregoby Vigeland nie był odtworzył. Począwszy od zwykłego stanu trwogi, przebiegł niezmierną skalę aż do załamującej ręce rozpaczy, od zwykłego niepokoju, co ból swój stara się ukryć bezmyślnemi a bezcelowemi ruchami, aż do błędnego półuśmiechu zniszczonego mózgu, — od jęku, krzyku i rozdzierającego płaczu aż do rozszalałego delirium bólu, w których człowiek bluźnierstwem bluzga, staje się szatanem i popełnia zbrodnię dla zbrodni.
A wreszcie rak, co toczy nowożytną ludzkość: strach przed życiem.
Ponad olbrzymią wyschłą głową trupa — skłębiony wir, wściekły szał życia. Troje ludzi w rozpacznym tańcu nad prze-