Leżał rozpostarty na gwiazdach w ciężkiej zadumie, bo nadeszła straszna chwila, w której nieznana ręka nieznanego Boga rozkazała mu zejść na ziemię i stać się ciałem.
Wszystkie światy toczyły w szalonych pędach olbrzymie kręgi wokół niego. A przed oczyma jego przelatywały ogromne globy, czerwone jak rozpalone żelazo, zielone i lśniące, jak łuski jadowitych wężów; światy zamarłe, pokryte wiecznym śniegiem, pełne otchłannych przepaści i iglastych grzbietów potwornych skał, światy kwieciem umajone, gdyby dziewicze raje, to znowu światy w ogniem i lawą wrzących odmętach poczęcia; w olbrzymich łukach pryskały przez niebo spadające gwiazdy i tonęły w oceanach, ale obojętnie przesuwały się jego oczy przez wszystkie te niebieskie dziwy.
On śnił — śnił i patrzał w dół na biedną ziemię, uświęconą, zbrukaną, w bólu zastygłą, rozpustą szarpaną, och, na tę ziemię, przesiąkła krwią, kościami wszelkiego stworzenia obsianą.
Strona:PL Na drogach duszy.djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.