Ale w miarę napływania wrażeń, w miarę ich powtarzania się, zatracał się równocześnie rozmach uczuciowy. Słowo przestało być ciągłem i trwałem, kondensowało, zwężało się w samogłoski i konsonanty, aż wreszcie zagubiło zupełnie swój pierwotny charakter, swoją olbrzymią wagę uczuciową: człowiek zapomniał, że kiedyś odtwarzał swe uczucie, — przedmioty lub zdarzenia poza nim nie zrobiły już na niego wrażenia i przedstawiały się tylko w formie nazwy.
W ten sposób zatracił się metadźwięk, a pozostał li tylko symbol, prosty znaczek matematyczny.
My nie mamy już pojęcia o uczuciowym podkładzie naszych słów; słowo się stało zdawkową monetą, prostą operacyą, matematycznym znaczkiem.
Słowo straciło zupełnie swój święty charakter; tworzymy słowa na pewnych danych w miarę naszych potrzeb i konieczności zastosowania się w stosunkach społecznych; jednem słowem: słowo zostało uspołecznione.
I tu nastąpił rozłam pomiędzy słowem a dźwiękiem, śpiewem a muzyką.
U pierwotnego człowieka było to wszystko nierozerwalnie jednem.
Ale kiedy już wszystko wyśpiewał, a potem wypowiedział, zrozumiał, że są pewne uczucia, których wypowiedzieć ani wyśpiewać nie może, — uczucia albo tak silne, albo tak niepochwytne, że gama jego głosu nie wystarczyła, by objąć rozmiary tych uczuć, albo tak nieujęte, że najcichszy szept, najcichsze łkanie nie wypowiadało ich bezpośrednio.
I stał się cud.
Nastąpiła jedna z najpierwszych projekcyi organu: człowiek stworzył instrument muzyczny.
Dziwny to tajemniczy, ale niezaprzeczony fakt, że wszelki instrument, jakim się posługujemy jest tylko odtworzeniem i rozszerzeniem działalności naszych własnych organów, czyli t. zw. projekcyą organu.
Strona:PL Na drogach duszy.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.