tami, co w każdym ruchu zdradzają niezrównaną gracyę wymierających rodów magnackich; a w przepastnie głębokich jej źrenicach prześwieca nadmierna inteligencya dzieci, którym lud rychłą śmierć wróży.
Tęsknota ta, to drżąca nerwowość zbyt przeczulonych ludzi, bolesna reakcya otwartych ran, wieczny odpływ i przypływ chorobliwej uczuciowości, wieczne niezadowolenie i zmęczenie nadmiernego wydelikatnienia.
Ale jest ona zarazem wściekłą namiętnością; jest kurczem i agonią walki przedśmiertnej, ucieczką przed samym sobą, pragnieniem rozkładu, bolesnem »Cupio dissolvi«, albo też tępym, głuchym pół-snem, pół-jawą: to stan zupełnego obezwładnienia, w którym patrzy się przed siebie, a nic się nie widzi i długo trzeba myśli skupiać, zaczem uprzytomnić sobie można, co jest dziś, a co jest wczoraj.
Zarodki choroby, które od dziecka w nim tkwiły i wątły organizm toczyły, przetworzyły się w jego muzyce w niezmierne suchotnicze zmęczenie z wieczną zmianą nastrojów, co jak ciche wiatry wiosenne idą przez puste, nagie pola, zeschły liść miecą przed sobą i niosą przyrodę do grobu wśród jednostajnych a ponurych akordów molowych.
To jest zmęczenie, syte bólu i rozkoszy z delikatnym, a nieskończenie cichym i smutnym uśmiechem wokół wybladłych ust, to jest zmęczenie nużącej jednostajności stepów ze spiekłą trawą i wyschłemi burzanami, lub kołyszących się mórz wśród modlitw nieskończoności.
Często powtarza się dziwne uczucie, które zwykle mu służy jako zakończenie, szczególniej w mazurkach.
Jest to uczucie, jakgdyby się czuł wyzwolony; jakby nareszcie głęboko odetchnął po długiej dyspnoe, jakby się z duszy jego zbierała delikatna jak nić pajęcza membranka: uczucie, jak gdyby z jesiennych pól zbiegały i roztapiały się mgły, a ponad dymiącą, szronem pokrytą równiną powstawało słońce w zimnym, jasnym majestacie.
Strona:PL Na drogach duszy.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.