jak w B-moll sonacie, jak w Barcaroli. On był tym — raz jeszcze przytaczam własną parafrazę z »Godziny cudu:«
»Był tym, co siedzi na Golgocie u stóp całej ludzkości, na krzyż rozciągniętej. Całe wieki męczarń i bólu, cała wieczność strasznych cierpień, krzyków za odkupieniem, rozpacznych przekleństw i potępieńczego wycia za chwilką szczęścia, przewaliła się huraganem błyskawic przez jego duszę. Cały żywot wszechistnienia rozpasał się piekielną męką w jego sercu; i siedzi u stóp krzyża i patrzy w czarną noc, a nad nim czarnym kirem zakryte słońce.
Był tym, co wściekłą pięścią wali o wrota niebieskie, przeklina Przeznaczeniu, co mu żyć kazało. Wściekła niemoc zemsty rozszalała się w jego głowie, a z zachrypłego gardła rwie się dziki, straszny krzyk: gdzież koniec, a gdzie początek — gdzież przyczyna, a cel gdzież?
Był tym, co z błędną gwiazdą na czole, a z krwawą pochodnią w dłoni prowadzi lękliwy, przerażony tłum za sobą. Poprzez gąszcze ciemnych nocy przedziera się wśród strachów i dziwów do podziemi, gdzie są ukryte, nieznane, wyśnione, przeczute skarby. Idzie naprzód dumnie i rozpacznie, prowadzi za sobą ciemny tłum, a w sercu swem pyta się: Azali je znajdę? Wszak je im przyrzekłem. — jak długo jeszcze błądzić będę?
I w tej chwili jest wszechistotą.
Potężny Bóg, co rozbił się w miliardy gwiazd, rozczłonkował się w miliardy stworzeń, rozłamał się na części i różnice, zlał się w nim odnowa, zespolił się, stał się Jednym: nieskończonością uczuć, nieskończonością stworzeń i ziem.
Był Bogiem, olbrzymie słońce niósł w swej piersi — szedł, płynął w górę, coraz wyżej, stracił poczucie swej wszechmocy, woli, istnienia — białe skrzydła rozpostarł od jednego bieguna do drugiego i w godzinie zmierzchu zawisł ciężką zadumą nad światem.
Złamał się gniew i ból życia — skrzepło cierpienie i tęsknota, bo w godzinie zmierzchu spała ziemia.
A tam w dole kołyszą się zboża w sennem upojeniu, a tam w dole rozmajaczyły się puste ugory, a tam w dole straszą po
Strona:PL Na drogach duszy.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.