Do powyższego artykułu daję kilka dotąd niedrukowanych poezyj, w których się przejawia cała dusza tego wielkiego poety, czysta, niezrównana, całkiem oderwana od świata.
Zadziwiająca dusza, pogrążona w snach jakichś odwiecznych bytów, zatopiona i wsłuchana w melodye nie z tej ziemi. Dusza proroka, który przełamał w sobie to wszystko, co dla nas jeszcze znojem, a gniewem, a ciężkim bólem.
Dusza artysty, co nie zna ni gminu, ni rozgwaru rynków literackich, dusza nieokiełznana niczem, co dla nas jeszcze zaporą, wahaniem się, a lękiem.
Cóż go obchodzi, czy go kto zrozumie? Słońce łono, z którego wyszedł, śpiewa te same pieśni, a księżyc, matka jego, nawiązał te struny pomiędzy sobą a ziemią, struny, — na których błądzi dusza wielkiego poety zadumanemi rękoma.
Cóż go obchodzą prawa, jakiemi się język poetyczny daje jeszcze krępować? Rytm jego słowa, to nie zewnętrzne spadki sylab: to wewnętrzny rytm uczucia, rytm serca, co szlocha i płacze, spoczywa w szerokiej zadumie, to znowu rozpościera swe skrzydła od jednego krańca do drugiego, znowu nawraca, — osiada nieruchomie na zrębach skał i tęsknym wzrokiem błądzi po bezdrożach morza.
Mombert przemógł »literaturę«.
Tłomaczenie moje zupełnie dosłowne z możliwie wiernem zachowaniem rytmicznych właściwości: