Strona:PL Negri Pieniądze.pdf/32

Ta strona została przepisana.

W pośród wszystkich tych istot przyziemnych, pod dławiącem jarzmem obowiązku, w tych szarych izbach biurowych, w których krótkie, burzliwe zjawienia się szefa wywoływały błyski i gromy piorunowe, przy nieustannem tykaniu Remingtona, wlokło się życie Weronki falą ołowianą, w rytmie nieznośnie regularnego pulsu pracy, wykonywanej niechętnie, obojętnej, nielubianej.
Dziedziniec tylko oddzielał kantor od tkalni, gdzie Anna Longhena przez długich szesnaście lat przeplatała wesołą piosenką znojny trud swój, wśród którego upadła bez czucia, bez westchnienia, bez jęku, jak pada z gałęzi ptak postrzelony, w połowie urwanego trelu, z dzióbkiem wzniesionym do góry. Ale Weronka nigdy tam nie wchodziła.
I bez wchodzenia jednak dręcząca zdolność wywoływania widzeń i halucynacyj, wyczarowująca przed nią mary snute w wyobraźni, wskrzeszała wyraźny obraz trupa matki, wyschłego, czerniejącego, drobnego, rozciągniętego na oleistej podłodze, wciśniętego pomiędzy warsztat tkacki i skrzynię z wrzecionami. W całym tym rozgwarze ogłuszającym, w całym tym wirze nieustannym, był to zaledwie punkcik, drobniuchny atom, maleńki, ale jakże straszny...
Myślano, że został stąd usunięty, a przecież pozostał... leży tutaj, na tem samem wciąż miejscu.
Robotnicy, przechodzący przez tkalnię, idący tam i z powrotem, deptali po nim nogami, nie wi-