Strona:PL Negri Pieniądze.pdf/54

Ta strona została przepisana.

— Poznaję wszystko. Widzę. Fabryka, tam za murami miasta — patrz. Te dwa szerokie niskie budynki, dwa kominy. Biedna moja mama tam właśnie umarła. Spoczywa tam nazawsze, dla mnie... Jak to dawno.... Mama!... Wydaje mi się, że to wiek cały!... Nie rozumiałam jej, nie kochałam jej tak, jak na to zasługiwała. Taki już widocznie los wszystkich matek... Boże, co za słońce... Jakie białe są mury w blasku słońca!... Uwielbiam słońce. Jestem szczęśliwa, Faustynie.
Pociąg gwizdnął, zwolnił bieg, dwa czy trzy razy szarpnął się i stanął pod dachem ołowianym. Mężczyzna, olbrzym, silny, jak dąb, wyskoczył w upojeniu radosnem, czyniącem go ponownie młodym chłopcem i chwycił Weronkę w ramiona, trzymając ją przez kilka sekund zawieszoną nad ziemią. Uśmiech co opromienił usta mężczyzny i usta kobiety, był jednako zwycięski.
W chwilę później, w powozie, który wiózł ich ze stacji kolejowej do miasta, zapytał:
— Poznajesz miejsca?
— Tak... nie... Ogród miejski z kwitnącemi krzewami magnolji... jaki dziwnie teraz mały!... Aleja, wysadzana dwoma rzędami kasztanów... teatr... ulica Panny Marji... dom Ghislandich. Ale co mnie to wszystko teraz obchodzi?... Wszystko jakieś inne... I ja nie jestem już dawną Weronką. Przeszłość mi-