Strona:PL Negri Pieniądze.pdf/62

Ta strona została przepisana.

zastąpił ją bujny, splątany krzew żółtych różyczek. Zmarniały królewskie hortensje, pousychały mieczyki o liściach, jak klingi, ostrych, powiędły dumne, stalowe, czarno centkowane irysy. Miejsce ich zajęły łopuchy, pokrzywy i osty, które za dotknięciem czarnoksięskiej laseczki Weronki Longheny przeistoczyły się w paziów, w strojne damy i w rycerzy szlachetnych.
Mężczyzna, którego skronie przyprószyła już siwizna i kobieta, stojąca tuż, tuż, u najdalszej granicy młodości, śmieli się, rozbawieni jak dzieci. Śmiech kobiety rozbrzmiewał pełnią szczęścia, ciepła i harmonji głębokiej.
Powtarzał się ściśle w ramach czasu moment z przed lat dwudziestu. Zapadała parna godzina zachodu. Ostatni promień słońca oblewał krwią i szkarłatem wierzchołki dachów. Hałaśliwy świergot wróbli rozbrzmiewał w cieniu sosen błękitnawych. Sznury jaskółek zataczały w lazurze kręgi chyże, gwałtowne, wydając okrzyki radości i upojenia miłosnego. Czy nie o tej samej godzinie i po tych samych schodach wchodził przed dwudziestu laty inny mężczyzna, podtrzymując, niosąc nieomal, małą księżniczkę?... Zapamiętała dobrze brutalną samczość jego gestu, kiedy ciskał jej w twarz garść banknotów, aby ją niemi kupić. Jak żywe wskrzesło w jej pamięci uczucie wstydu i bólu, wywołane przez napaść nędznika, gdy w uścisku swoim miażdżył jej kości... A przecież błogosławiła go teraz.