Strona:PL Neofita by K Szaniawska from Kalendarz Lubelski Y1911 p31.png

Ta strona została skorygowana.

czarni — z przypiekaniem na ogniu, z gotowaniem w siarce w smole, w kipiącym oleju. Smażona i gotowana przez kucharzy Lucypera, pani Bocianowska obudziła się z bólem głowy, a na domiar złego zaspała.
Ledwie że umyta — o czesaniu ktoby w tak ciężkiej opresji myśleć mógł! a że „łajdaczka Marysia“ zamiast oczyścić pani odzież i buciki w potłuczonym lusterku się przegląda, więc zdać wypadło te wszystkie niedobory na dyskrecję latarń naftowych, którym pod wieloma względami ufano w całem mieście. I słusznie bardzo — gdyż majaczące te światełka nie przeszkadzały ani czułym parom, pragnącym ukryć się przed plotkarzami, ani złodziejowi grasować pod okiem policji. Miasto Lin witało dzień zimowy egipskiemi ciemnościami.
Gdy przebiegłszy ulice, pani Bocianowska weszła do kościoła, garstka ludzi modliła się już tu i owdzie — gromadka wiernych, którym potrzebną jest modlitwa przed rozpoczęciem dnia pracowitego: wyrobnicy, posługaczki, nosiwody, tracze, wszyscy niemal między sobą znajomi, a chociaż współzawodnicy, nie dochodzili do zbyt silnych sporów, lub jak teraz się zdarza — awantur.
Pani Bocianowska przyklękła, następnie do konfesjonału podążyła. Przy jednym stało kilka osób, lecz był pusty; z drugiego róg płaszcza wyglądał i odeszła właśnie zgarbiona męska postać, sunąc powoli przez kościół w stronę wyjścia. Co za traf szczęśliwy!... spóźniona, przychodzi jednak w samą porę i nawet nie będzie czekała... Mróz był silny — kapłan otulony w futro dostatnie trwał wciąż w tej samej pozycji; spowiedź trwała długo. Miał widać przed sobą grzesznika srogiego, z którym sprawa jest nie łatwa, za nim przekonać się da i skruszyć do głębi. Światło z ołtarza łamało kontury głowy spowiednika — pani Bocianowska zaglądała od czasu do czasu przez kratkę, to pewna że już w jej stronę się zwrócił, to znowu widziała wyraźnie ucho po stronie przeciwnej. Nareszcie przyszed moment oczekiwany...
Spowiedź pani Bocianowskiej trwała krótką chwilę, ponad westchnienia, jęk z głębi serca, pragnienie absolucji i pokuty — cóż mówić miała dusza obmyta z win i błędów przed dwudziestoma czterema godzinami? Czekała tylko na łagodne słowa napomnienia, niby dziecko, które wie, że ojciec je skarcić musi — cicha, znająca swą marność wobec potęgi tego, który ma prawo rozgrzeszyć... Dlaczegóż jednak