Strona:PL Neofita by K Szaniawska from Kalendarz Lubelski Y1911 p33.png

Ta strona została skorygowana.

Niegdyś przed laty pani Bocianowska była szczęśliwą matką synka. Fakt ten stał się przyczyną pośrednią licznych sporów i zakładów: Postanowi na swojem — czy nie? Taka nabożna — to kto wie!
Zaślepiona pychą dewotka postanowiła bowiem dać dziecku swemu imię, którego dotąd nikt z śmiertelnych nosić się nie ważył. Że syn jej byłby pierwszym, dodawało to bodźca jej staraniom; nie szczędziła więc trudów, prosiła, błagała, tłomaczyła — wszystko jednak bezskutecznie. Poprzestać musiała na Emanuelu, wierząc święcie, że imię to zasłynie kiedyś cnotami niezwykłemi i cały świat zadziwi. Mały Emanuelek nadziei matczynych nie urzeczywistnił, gdyż umarł, mając trzy lata, na wodę w głowie.
O panu Bocianowskim wiemy bardzo mało. Żona twierdziła, że został „nawrócony“, choć przez lat wiele nie szedł jej śladem, a za czasów kawalerskich rozmaicie się prowadził. Sąsiedzi mieli zawsze do niego pretensję, że klnie, wymyśla, krzyczy; znajomi zaś litowali się nad nim, bo w mieszkaniu podobno straszny panował nieład, obiadu nigdy w porę nie widziano na stole; musiał od czasu do czasu wybuchnąć biedaczysko i jaki taki porządek zaprowadzić. Gdy zszedł ze świata „nawrócony“, wdowa pomyślała o nawracaniu innych. Od sług zaczęła, ale jej się nie wiodło. Ze sługami krzyż pański miała przez całe swoje życie — z takiemi, którym dawała i chleb i porządną pensję nie potrafiła jakoś... cóż dopiero z obcemi! Czując, że w tym światku nic nie zdziała: wre on, kipi, po za pracą rad śmiać się, żyć i kochać, pani Bocianowska spojrzała tkliwie w stronę gheta za Grodzką bramą — i aż podskoczyła.
Znalazła wreszcie drogę, którą pójść należy.
Jak wszędzie, tak i tutaj trudności nie brakło. Przedewszystkiem obszerna ta dzielnica była dla pani Bocianowskiej prawie nieznaną i tak obcą, że aż strach przejął misjonarkę i wróciła z pierwszej wycieczki bardzo prędko. Uliczki ciasne, brudne, przepełnione tłumem, który nazewnątrz bramy nie miał prawa mieszkać, budziły w pani Bocianowskiej wstręt zamiast współczucia. Przyłączała się do wstrętu śpiąca na dnie duszy obawa:
— Może zechcą krew ze mnie wytoczyć?... do macy wielkanocnej krew chrześciańska im potrzebna! Choć się wypierają, tak jest rzeczywiście. Słyszałam od bardzo wiarogodnych osób!