Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

ŻONA: (przebudza się) Co się stało? Czy już dzień? Czy powóz zaszedł? Wszak mamy jechać dzisiaj po różne sprawunki.
MĄŻ: Noc głucha. Śpij — śpij głęboko!
ŻONA: Możeś zasłabł nagle, moj drogi? Wstanę i dam ci eteru.
MĄŻ: Zaśnij!
ŻONA: Powiedz mi, drogi, co masz, bo głos twój niezwyczajny i gorączką nabiegły ci jagody.
MĄŻ: (zrywając się) Świeżego powietrza mi trzeba. Zostań się! Przez Boga, nie chodź za mną — nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze!

(wychodzi)

∗             ∗
Ogród przy świetle księżyca.
Za parkanem kościół.

MĄŻ: Od dnia ślubu mojego spałem snem odrętwiałych, snem żarłoków, snem fabrykanta Niemca przy żonie Niemce. Świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje — jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma się mi narodzić, myślałem o mamce.

(bije druga na wieży kościoła)

Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, garnące się pod myśl moją, słuchające natchnień moich! Niegdyś odgłos nocnego dzwonu był hasłem waszem (chodzi i załamuje ręce). Boże, czyś Ty sam uświęcił związek dwóch ciał? Czyś Ty sam wyrzekł, że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną od siebie, pójdą każda w swoją stronę, i ciała, gdyby dwa trupy, zostawią przy sobie?
Znowu jesteś przy mnie — o moja — o moja! Zabierz mnie z sobą! Jeśliś złudzeniem, jeślim cię wymyślił,