Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

MĄŻ: Dziękuję ci.
ŻONA: Bogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrządek, że Orcio nasz zupełnie chrześcijaninem się stanie — bo, choć już chrzczony z wody, zdawało mi się zawsze, że mu niedostaje czegoś. (idzie do kolebki) Śpij, moje dziecię! Czy już się tobie coś śni, że zrzuciłeś kołderkę? Ot, tak — teraz leż tak! — Orcio mi dzisiaj niespokojny. Mój maleńki, mój śliczny, śpij!
MĄŻ: (na stronie) Parno — duszno — burza się gotuje. Rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie serce moje?
ŻONA: (wraca, siada do fortepianu, gra i przerywa, znowu grać zaczyna i przestaje znowu) Dzisiaj, wczoraj — ach, mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już od trzech tygodni, od miesiąca, słowa nie rzekłeś do mnie — i wszyscy, których widzę, mówią mi, że źle wyglądam...
MĄŻ: (na stronie) Nadeszła godzina — nic jej nie odwlecze, (głośno) Zdaje mi się owszem, że dobrze wyglądasz.
ŻONA: Tobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na mnie; odwracasz się, kiedy wchodzę, i zakrywasz oczy, kiedy siedzę blisko. Wczoraj byłam u spowiedzi i przypominałam sobie wszystkie grzechy, a nie mogłam nic znaleźć takiego, coby cię obrazić mogło.
MĄŻ: Nie obraziłaś mnie.
ŻONA: Mój Boże — mój Boże!
MĄŻ: Czuję, że powinienem cię kochać.
ŻONA: Dobiłeś mnie tem jednem: „powinieniem“ — ach, lepiej wstań i powiedz — „nie kocham“ — przynajmniej już będę wiedziała wszystko — wszystko! (zrywa się i bierze dziecko z kolebki) Jego nie opuszczaj, a ja się na gniew twój poświęcę! Dziecko moje kochaj — dziecko moje, Henryku!

(przyklęka)