Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

SŁUGA: Odwieźli ją wczoraj...
MĄŻ: Gdzie?
SŁUGA: Do domu warjatów.

(ucieka z pokoju)

MĄŻ: Słuchaj, Marjo, może ty udajesz, skryłaś się gdzie, żeby mnie ukarać? Ozwij się, proszę cię — Marjo — Marysiu!
Nie — nikt nie odpowiada. Janie! Katarzyno! Ten dom cały ogłuchł, oniemiał.
Tę, której przysiągłem na wierność i szczęście, sam strąciłem do rzędu potępionych już na tym świecie. Wszystko, czegom się dotknął, zniszczyłem i siebie samego zniszczę wkońcu. Czyż na to piekło mnie wypuściło, bym trochę dłużej był jego żywym obrazem na ziemi?
Na jakiejże poduszce ona dziś głowę położy? Jakież dźwięki otoczą ją w nocy? Skowyczenia i śpiewy obłąkanych! Widzę ją: czoło, na którem zawsze myśl spokojna, witająca, uprzejma przezierała, pochylone trzyma, a myśl dobrą swoją posłała w nieznane obszary, może za mną, i błąka się biedna i płacze...
GŁOS SKĄDSIŚ: Dramat układasz.
MĄŻ: Ha, mój szatan się odzywa! (bieży ku drzwiom, rozpycha podwoje) Tatara mi osiodłać. — Płaszcz mój i pistolety!


∗                              ∗
Dom obłąkanych
w górzystej okolicy — ogród wokoło.

ŻONA DOKTORA: (z pękiem kluczów u drzwi) Może pan krewny hrabiny? —
MĄŻ: Jestem przyjacielem jej męża, on mnie tu przysłał.
ŻONA DOKTORA: Proszę pana, wiele sobie z niej obiecywać nie sposób. Mój mąż wyjechał, byłby to lepiej