Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

wyłuszczył. Przywieźli ją zawczoraj — była w konwulsjach. Jakie gorąco! (obciera twarz) Mamy dużo chorych, żadnego jednak tak niebezpiecznie, jak ona. Imainuj sobie pan, ten instytut kosztuje nas ze dwakroć sto tysięcy. Patrz pan, jaki widok na góry! — Ale pan, widzę, niecierpliwy. Więc to nieprawda, że jakóbiny jej męża porwali w nocy? Proszę pana.

∗                ∗
Pokój.
Kratowane okno — kilka krzeseł — łozko ŻONA na kanapie.

MĄŻ: (wchodzi) Chcę być z nią sam na sam.
GŁOS Z ZA DRZWI: Mój mąż by się gniewał, gdyby...
MĄŻ: Dajże mi w. pani pokój!

(drzwi za sobą zamyka i idzie ku żonie).

GŁOS Z NAD SUFITU: W łańcuchy spętaliście Boga. Jeden już umarł na krzyżu — ja drugi Bóg, i równie wśród katów.
GŁOS Z POD PODŁOGI: Na rusztowanie głowy królów i panów! Ode mnie poczyna się wolność ludu.
GŁOS Z ZA PRAWEJ ŚCIANY: Klękajcie przed królem, panem waszym!
GŁOS Z ZA LEWEJ ŚCIANY: Kometa na niebie już błyska — dzień strasznego sądu się zbliża.
MĄŻ: Czy mnie poznajesz, Marjo?
ŻONA: Przysięgłam ci na wierność do grobu.
MĄŻ: Chodź — daj mi ramię! Wyjdziemy.
ŻONA: Nie mogę się podnieść. Dusza opuściła ciało moje, wstąpiła do głowy.
MĄŻ: Pozwól, wyniosę ciebie!
ŻONA: Dozwól chwil kilka jeszcze, a stanę się godną ciebie.