MĄŻ: Jakto?
ŻONA: Modliłam się trzy nocy, i Bóg mnie wysłuchał.
MĄŻ: Nie rozumiem cię.
ŻONA: Odkiedym cię straciła, zaszła odmiana we mnie. „Panie Boże“ — mówiłam i biłam się w piersi, i gromnicę przystawiałam do piersi, i pokutowałam — „spuść na mnie ducha poezji!“ I trzeciego dnia z rana stałam się poetą.
MĄŻ: Marjo!...
ŻONA: Henryku, mną teraz już nie pogardzisz! Jestem pełna natchnienia! Wieczorami już mnie nie będziesz porzucał.
MĄŻ: Nigdy, nigdy!
ŻONA: Patrz na mnie! Czy nie zrównałam się z tobą? Wszystko pojmę, zrozumiem, wydam, wygram, wyśpiewam. Morze, gwiazdy, burza, bitwa... Tak — gwiazdy, burza, morze — ach, wymknęło mi się jeszcze coś: bitwa. — Musisz mnie zaprowadzić na bitwę — ujrzę i opiszę. Trup, całun, krew, fala, rosa, trumna....
Nieskończoność mnie obleje
I, jak ptak, w nieskończoności
Błękit skrzydłami rozwieję
I, lecąc, się rozemdleję
W czarnej nicości.
MĄŻ: Przeklęstwo — przeklęstwo!
ŻONA: (obejmuje go ramionami i całuje w usta) Henryku mój, Henryku, jakżem szczęśliwa!
GŁOS Z POD POSADZKI: Trzech królów własną ręką zabiłem — dziesięciu jest jeszcze, i księży stu, śpiewających mszę.
GŁOS Z LEWEJ STRONY: Słońce trzecią część blasku straciło — gwiazdy zaczynają potykać się po drogach swoich. Niestety — niestety.