Idź, podły gadzie! Jako strąciłem ciebie i niema żalu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stoczą się wdół i po nich żalu nie będzie, sławy nie zostanie, żadna chmura się nie odwróci w żegludze, by spojrzeć za sobą na tylu synów ziemi, ginących pospołu.
Oni naprzód — ja potem.
Błękicie niezmierzony, ty ziemię obwijasz — ziemia niemowlęciem, co zgrzyta i płacze — ale ty nie drżysz, nie słuchasz jej, ty płyniesz w nieskończoność swoją.
Matko naturo, bądź mi zdrowa! Idę się na człowieka przetworzyć: walczyć idę z bracią moją.
∗
∗ ∗ |
MĄŻ Nic mu nie pomogli — w panu ostatnia nadzieja.
LEKARZ: Bardzo mi zaszczytnie...
MĄŻ: Mów panu, co czujesz!
ORCIO: Już nie mogę ciebie, ojcze, i tego pana rozpoznać. Iskry i nicie czarne latają przed mojemi oczyma, czasem z nich wydobędzie się nakształt cieniutkiego węża — i nuż robi się chmura żółta — ta chmura w górę podleci, spadnie na dół, pryśnie z niej tęcza — i to nic mnie nie boli.
LEKARZ: Stań, panie Jerzy, w cieniu! Wiele pan lat masz?
MĄŻ: Skończył czternaście.
LEKARZ: Terazodwróć się do okna!
MĄŻ: A cóż?
LEKARZ: Powieki prześliczne, białka przeczyste, żyły wszystkie w porządku, muszkuły w sile. (do Orcia) Śmiej się pan z tego — pan będziesz zdrów, jak ja. (do